Blondyn dostał mocnego lewego sierpowego, chwycił się za policzek i upadł śmiejąc się. Peter też zaczął się śmiać. Jego przyjaciel miał na policzku czerwony odcisk pięści. Po chwili śmiechu Tom rzucił się na przyjaciela i zaczął się na zmianę z nim okładać. Gryfoni siedzący w pokoju wspólnym pewnie zastanawiali się co się dzieje. Przyjaciele śmiali się tak głośno że nie dziwne byłoby to że uczniowie wychodzący z wieży doskonale by ich słyszeli. Po paru minutach wygłupów czarodzieje wstali z ziemi dysząc i otrzepując się z kurzu. Peter miał zamiar spędzić ten dzień sam na błoniach. Znów pomyśleć o wszystkich problemach, a raczej o ich rozwiązaniach. Tak właśnie zrobił. Zaraz po śniadaniu ruszył do lasu. Na miejscu wdrapał się na pierwsze lepsze drzewo. Oparł się o pień i zamknął oczy. Widział Eileen uśmiechającą się do niego. Potem ujrzał Rose robiącą dokładnie to samo. Ujrzał to co wydarzyło się w parku. W jego oku zakręciła się łza.
* * *
Następne parę dni minęło szybko. Było to zwyczajne parę dni. Peter jak zwykle zdążył podczas nich parę razy wylądować u dyrektora za swoje wygłupy, jednak nic sobie z tego nie robił i wygłupiał się dalej.Tego dnia poranek też był taki jak wszystkie inne. Dzień stał się niezwykły w momencie gdy Peter dowiedział się o tym że Sylvia wylądowała w św. Mungu z powodu ciężkich obrażeń spowodowanych klątwą. Chłopak miał pewne podejrzenia co do sprawcy. No ale cóż, nie mógł nikogo oskarżać bez dowodów. Na ten dzień przypadał też trening zaplanowany przez niego. Rudowłosy gryfon był kapitanem drużyny Quidditcha Gryfonów. Grał na pozycji obrońcy. Był naprawdę dobry. Kiedyś nawet wahał się czy nie zostać zawodowym graczem, lecz w końcu wybrał bycie aurorem. Chłopak narzucił na siebie strój do gry, chwycił miotłę i poszedł na boisko. Budowla prezentowała się wspaniale, jak zwykle. Stalowe pętle stojące naprzeciw siebie, drewniane trybuny.
Taki widok bardzo podobał się Peterowi. Był jednym z nielicznych którym się podobał. Pod jedną z pętel stało już paru zawodników. Tom, Patric, James, Jacob, Bill i Dafne.
-Dobra, wiecie że za niedługo gramy mecz z Krukonami. Jakoś nie za bardzo odpowiadają mi wasze ostatnie wyniki. Chciałbym żebyście dzisiaj spróbowali się na innych pozycjach. Patric, do ciebie nie mam zastzeżeń, ale trening to trening, a wszyscy to wszyscy więc spróbujesz się na pozycji pałkarza.
Dafne, ty będziesz szukającą, Tom, ty będziesz drugim pałkarzem, Jacob, jesteś ścigającym, James, ty jesteś drugim ścigającym, Bill, ty jesteś obrońcą. Ja będę trzecim ścigającym.-tłumaczył rudowłosy kapitan.
Reszta Gryfonów zgodziła się z nim i wszyscy wskoczyli na miotły. Krwistoczerwone stroje powiewały na wietrze. Drużyna uniosła się w górę.
-Aha, i jeszcze jedno, koledzy z Ravenclawu zgodzili się zagrać z nami mały meczyk treningowy.-krzyknął Peter.
-Oszalałeś?!-oburzyła się Dafne.-Przecież będziemy grać pierwszy raz na takich pozycjach!
Kapitan tylko uśmiechnął się.
-On oszalał już dawno.-powiedział Tom i też się uśmiechnął.
Po chwili na boisko wlecieli na miotłach czarodzieje w niebieskich strojach.
-No proszę, widzę że zmieniliście pozycje.-powiedział kapitan krukonów, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
-Owszem. Rozgromimy was z opaskami na oczach.-odpowiedział Peter także uśmiechając się szyderczo.
-Wy nas? Pierwszy raz grając na takich pozycjach? Nie macie szans!-krzyczał brunet.
-Dla dobrego gracza nie ważna jest pozycja ani miotła.-powiedział rudowłosy Gryfon.
Krukon pokręcił tylko głową i odleciał do pętli. Po chwili kafel i tłuczki uniosły się w powietrze.
Peter mignął tylko wszystkim przed oczami i po chwili kafel przeleciał przez środkową pętlę Krukonów. Kapitan Ravenclawu siedział na miotle wytrzeszczając gały. Kapitan Gryfonów pojawił się znowu na środku boiska.
-Mowiłem. Pozycja i miotła są nieważne.-tłumaczył uśmiechając się.-Dobra, zacznijmy na poważnie.
Peter znowu zniknął im z oczu. Za chwilę jednak ukazał się podając do James'a, ten zaś podał do Jacoba, i tak Gryfoni zdobyli kolejne punkty. Krukoni zaczęli grać właściwie dopiero w połowie meczu. Gryffindor wygrał. Koncepcja kapitana się sprawdziła. Zwycięzcy wrócili do wieży zmęczeni ale zadowoleni. W pokoju wspólnym czekała Petera jednak niemiła niespodzianka. Przy samym wejściu stała Rose wyglądając jakby zaraz miała wybuchnąć. Zaczęła się na niego wydzierać za jakiś pocałunek z Eileen w bibliotece. Chłopak był jednak na tyle zmęczony że uwalił się na kanapie i półprzytomny tłumaczył jej że cały dzień grał w quidditcha więc nie mogło go być w bibliotece.