czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 15

Słońce zaczęło leniwie unosić się nad linią horyzontu. Styczeń. Płatki śniegu zasypujące wszystko na zewnątrz. Za oknem biały, zimowy krajobraz, wyglądający jakby był zrobiony z waty. Zaśnieżony dziedziniec. Śmierć. Cierpienie. Miłość. Dwie dziewczyny zupełnie różniące się od siebie. Jedna stojąca w zielonej poświacie. Druga stojąca jakby w ogniu. Obrazy co chwilę się zmieniały. Peter stał na krawędzi. Po drugiej stronie przepaści stała jakaś postać. Postać tak mroczna że przeląkł się jej nawet rudowłosy gryfon który wcześniej był nieustraszony. Postać poruszyła się. Uniosła swoje czarne ramię w której trzymała różdżkę. Oczom chłopaka ukazała się koścista, blada dłoń i palce o długich, pożółkłych paznokciach. Nagle z różdżki tej przerażającej istoty wystrzelił zielony promień godząc Petera w pierś.


Chłopak wstał gwałtownie, oblany potem. Jego oddech był tak ciężki że obudził blondyna śpiącego w łóżku obok.
-Co się stało-spytał.
-Nic...to chyba...tylko sen.-odpowiedział Peter dysząc.
-Koszmar?-spytał Tom.
-I to jeszcze jaki. Śniło mi się że...że ktoś mnie zabił. Ktoś lub coś.-mówił rudy chłopak.
-Jak ten ktoś...coś wyglądał?-pytał dalej blondyn.
-Był...mroczny. Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze.-odpowiedział Peter.
-Ciebie przechodzą dreszcze? To coś nowego.-powiedział Tom uśmiechając się.
-No nie? Matko, jakie to idiotyczne uczucie.-mówił rudy gryfon przecierając oczy.
Czarodzieje znów położyli się. Było jednak zbyt późno by iść spać. Peter wstał, szybko się ubrał i pobiegł na lekcję dzień przeleciał mu jakoś zadziwiająco szybko. Po południu postanowił iść na błonie. Szedł wysłuchując opinii innych uczniów na temat zimy. Uśmiechał się po drodze do wszystkich, gdyż miał świadomość że w sobotę jego urodziny. Jego siostra bardzo go kochała lecz często jej nie było w tym dniu który zdarza się tylko raz w roku. Tak miało być także w teraz. Oczywiście bardzo przepraszała że nie będzie jej w domu, ale Petera męczyło poczucie tego że Emma woli pracę od niego. Właściwie chłopak zastanawiał się gdzie pracuje jego ukochana siostra. Rzadko pytał, a jeżeli pytał to ona zawsze jakoś się wykręcała. Chłopak idąc był tak zamyślony że w końcu uderzył w drzewo. Z przemyśleń wyrwały go gwiazdy fruwające mu tuż przed oczami. Potrząsnął głową i wdrapał się na drzewo. Uwielbiał to robić. położył się na jednej z grubszych gałęzi opierając się o pień. Nie spostrzegł nawet kiedy...zasnął. Z drzemki wybudził go odgłos skrzypiącego śniegu. Ktoś szedł w jego kierunku. Peter spojrzał w dół zasłaniając twarz gałęzią. Ujrzał znajome, zielone oczy i kruczoczarne włosy. "To Eileen!" pomyślał. Dziewczyna usiadła pod drzewem i zaczęła rozmyślać. Tak, zdecydowanie miała jakiś problem, co chwilę wzdychała. W końcu gryfon odezwał się:
-Co tak wzdychasz?-i zeskoczył z drzewa obsypując Eileen cienką warstwą białego puchu, którego część trafiła jej do gardła.
-Głupek!-krzyknęła kaszląc.
-Myślałam o ojcu.-dodała po chwili.
Peterowi jakoś nie chciało się wierzyć. Ślizgonka jakoś wzdrygnęła się kiedy gryfon znalazł się obok niej. Czyżby myślała o nim? Chłopak usiadł pod drzewem obok niej. Przez chwilę oboje milczeli.
-Pojedziesz ze mną do niego w weekend?-wyrwała Eileen.
Peter pomyślał chwilę i pokiwał głową. Widział że dziewczyna jest zmarznięta.
-Dziękuję-powiedziała ślizgonka i oparła głowę o jego ramię.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. W końcu Eileen wstała i otrzepała się ze śniegu. Peter także wstał i czarodzieje razem ruszyli w stronę zamku. Było ciemno. Jednak nie na tyle ciemno by nie ujrzeć brunatnej czupryny przemykającej zaraz przed twarzą gryfona. Chłopak złapał biegnącą dziewczynę za rękę. To była Rose. Eileen pożegnała się z gryfonami i gdzieś poszła.
-A ty znowu z nią?!-krzyczała Rose.
-Tak i co z tego?-powiedział Peter.
-To z tego że to ślizgonka, a ty spędzasz z nią coraz więcej czasu!-krzyczała dziewczyna dalej.
-Ale co z tego że to ślizgonka? Ona wcale tam nie pasuje!-teraz rudy gryfon także zaczął krzyczeć.
-Ale ty tam pasujesz!-krzyczała Rose.
Peter tylko chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę zamku. W pokoju wspólnym dziewczyna dalej na niego krzyczała lecz ten słuchał jej jak przyciszonego radia. W końcu wstał z kanapy i poszedł spać do dormitorium. Przez całą noc miał w głowie totalną pustkę. Nie była to pustka taka jakby nic mu się nie śniło. Po prostu śniła mu się czarna otchłań.

1 komentarz:

  1. co jak co, ale myślałam, że będzie milszy dla Rose ;p
    Coś słabo. Początek był niesamowity. Te opisy i w ogóle... a końcówka mam wrażenie, że tak bardzo na szybko.
    Tu, gdzie zaznaczyłam, że się zastanawiał, zanim się zgodził, liczyłam na jakieś przemyślenia. wzmiankę o planach na ten dzień.
    Mogło być lepiej :(

    OdpowiedzUsuń