sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 16

Ranek. Promienie słońca odbijały się od lustra wiszącego w męskim dormitorium w ten sposób że trafiały Petera prosto w oczy. Chociaż miał zamknięte powieki, przeszkadzało mu to. Chłopak otworzył oczy i szybko obrócił się na drugi bok jednak z tej strony także został oślepiony. Obrócił się więc na brzuch i leżał twarzą do poduszki. Próbował zasnąć. Jednak przypomniał sobie że na dzisiaj był umówiony z Eileen. Spojrzał na budzik. Z ulgą stwierdził że ma jeszcze pół godziny. Usiadł na łóżku i przetarł oczy. Tom jeszcze spał, reszta gryfonów także. "Dzisiaj jest ten dzień" pomyślał. Były jego 18 urodziny. Chłopak wstał, wziął ubrania i poszedł powoli do łazienki przemyć twarz.
Po chwili wyszedł ubrany i odświeżony. Pachniał żelem pod prysznic. Jego rude włosy były jeszcze wilgotne po myciu. Peter wszedł z powrotem do dormitorium, wrzucił do walizki parę ubrań. Rozejrzał się. Toma nie było w łóżku. Chłopak zaczął się zastanawiać gdzie też jego przyjaciel się podziewa. W tej chwili poczuł uderzenie w bok.
-Najlepszego z okazji osiemnastki!-krzyknął blondyn który znikąd pojawił się obok Petera
-Dzięki! Nie drzyj się!-odpowiedział rudy chłopak również krzycząc.
-Może to nie za dużo ale wiesz jak stoję z kasą...-powiedział Tom wręczając solenizantowi małą paczkę.
-Stary, nie musiałeś. Wystarczyłoby mi tylko to że pamiętałeś.- powiedział Peter niechętnie przyjmując prezent.
-Otwórz, myślę że ci się spodoba.-powiedział blondyn wskazując paczkę.
Rudy chłopak rozwiązał wstążkę, odchylił wieczko i wytrzeszczył oczy. Po wnętrzu pudełka biegał...smok, a właściwie model smoka walijskiego. Peter chwycił smoka i wyjął go z pudełka dalej nie wierząc własnym oczom.
-Ale, ale skąd...-zaczął
-Mam swoje kontakty w ministerstwie.-przerwał mu Tom
-Dzięki, nawet nie wiesz jak bardzo podoba mi się ten prezent. Tylko, czy mógłbyś potrzymać go do jutra bo widzisz...-znów zaczął.
-Jedziesz do Eileen, prawda?-przerwał mu blondyn uśmiechając się.
-Tak, jakbyś zgadł.-odpowiedział Peter.
-Znam cię aż za dobrze, podoba ci się, prawda?-pytał Tom dalej się uśmiechając.
-No wiesz...Nie szczerz się tak bo ci zęby powypadają!-odpowiedział rudy chłopak, a jego przyjaciel wybuchł śmiechem.
-Po co ja pytałem, przecież wiem że tak, widziałem jak na nią patrzysz. No proszę, nieustraszony P się zakochał. Tylko czekać jak mnie też to spotka.-mówił blondyn.
-Dobra, lecę, dzięki za prezent!-krzyknął Peter chwytając walizkę i wychodząc z dormitorium.
Chłopak przebiegł przez pokój wspólny, zbiegł po schodach i szybko znalazł się w sali wejściowej gdzie czekała już na niego Eileen z którą był umówiony. Nie zdążył się nawet dobrze przywitać, a ona już zaczęła ciągnąć go w stronę Hogsmeade i na miejscu deportując się. Chłopak starał się ocknąć i mieć jasny wgląd do tego co się dzieje, ale zanim cokolwiek powiedział lub się rozejrzał dziewczyna już ciągnęła go stronę miejsca które Peter poznał z daleka. Była to jego ulubiona kawiarnia. Eileen nie dała nawet chłopakowi czasu na zdjęcie płaszcza. Od razu pociągnęła go do jego ulubionego stolika. Z tego dziwnego transu rudy gryfon obudził się dopiero gdy znalazł się na krześle. Patrzył zdziwiony na ślizgonkę siedzącą przed nim. Dziewczyna podała mu menu.
-Wszystkiego najlepszego, Pete.-powiedziała-Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za ten mały podstęp.
Chłopak niepewnie pokręcił głową. Siedzieli i rozmawiali przez parę godzin. Kelnerka przyniosła nieduży tort który wcześniej zamówiła Eileen. Dziewczyna pochyliła się nad stolikiem i powiedziała "Pomyśl życzenie Pete." Rudy gryfon posłuchał ślizgonki i zanim zrobił co kazała popatrzył jak opiera się plecami o krzesło i przymyka oczy.
"Chciałbym żeby przyjaźń między mną a Eileen trwała długo, nawet coś więcej niż przyjaźń." Pomyślał i zdmuchnął cztery świeczki wbite w tort. Potem czarodzieje rozmawiali jeszcze chwilę. Peter już chciał poprosić o rachunek, ale dziewczyna go wyprzedziła. Zapłaciła i razem z gryfonem opuścili kawiarnię. Chłopak zastanawiał się gdzie Eileen ciągnie go tym razem. Okazało się, że do kina mieszczącego się w masywnym budynku w samym centrum miasta.Czerwone kanapy, mini bar z napojami i popcornem oraz tablica z repertuarem. Te rzeczy znajdowały się w trochę dusznym pomieszczeniu. Dziewczyna wskazała palcem tablicę i kazał wybrać Peterowi film. Gryfonowi wpadł do głowy pomysł obejrzenia horroru. Wiedział, że ślizgoni nienawidzą się bać, jednak on nie czuł tego uczucia od bardzo dawna, nie licząc jego koszmaru. Czarodzieje podeszli do kasy, kupili bilety i ruszyli na seans. Petera przez cały film śmieszyło zachowanie Eileen. Dziewczyna co chwilę zasłaniała twarz i ją odsłaniała, leżąc na ramieniu przyjaciela. Widać było że bardzo się bała.
Widać było też rozczarowanie gryfona i ulgę ślizgonki po zakończeniu filmu. Razem wyszli z sali. Teraz dziewczyna pociągnęła go do jakiegoś zrujnowanego miejsca.To miejsce wyglądało jak opuszczona sala balowa. Na jednej ze ścian wisiały popękane lustra, tynk odpadał od ścian, a farba na suficie łuszczyła się. Eileen przebrała kozaki na czarne buty na niskim obcasie i narzuciła na siebie czarny sweterek. Według Petera wyglądała świetnie, z resztą jak zwykle. Ślizgonka podeszła do niego. Chłopak zdjął płaszcz.
- Niedługo bal na zakończenie szkoły, pomyślałam, że moglibyśmy trochę poćwiczyć -wyjaśniła i mimo tego że chłopak nie umiał tańczyć, wyciągnęła go na środek sali. Czarodzieje przez większość czasu obijali się o ściany, śmiejąc się w niebo głosy. Peter cały czas był zapatrzony w oczy Eileen. Czasami przesadzał z wygłupami, a wtedy ona karciła go wzrokiem. Na nauce tańca spędzili parę godzin. W końcu zebrali się i wyszli. Peter po drodze wpatrywał się w dziewczynę. Dojście od jej mieszkania zajęło im jakieś dwa razy dłużej niż zwykle. Do środka weszli po cichu, jednak ojciec Eileen jeszcze nie spał. Oznajmił ze kolacja czeka w kuchni, Peter ma przygotowany materac w pokoju dziewczyny, a prezent czeka w salonie. "Prezent?" spytał się chłopak w myślach, usiadł w kuchni i zaczął jeść kolację. Był bardzo głodny, więc połowa zniknęła w momencie. Po chwili przyszła Eileen z jakimś pudłem z otworami po bokach i wręczyła je Peterowi. Gryfon otwarł pudełko i jego oczom ukazał się mały kotek. Kotek, o takim samym kolorze sierści jak on włosów. Tak, ten kot był rudy. Chłopak uwielbiał koty. Zwierzak spał zwinięty w kłębek. Peter zaczął gładzić kotka po futerku. Zaczął zastanawiać się także jak go nazwać.
-Ma na imię Pete.-powiedziała Eileen.
Chłopak spojrzał na nią uśmiechając się, a potem spojrzał na rudego kociaka który ukazał swoje zielone oczy.
-No proszę, moja kocia wersja. Te same oczy i włosy. Jeszcze tylko poczucia humoru brakuje.-mówił gryfon uśmiechając się.
-Ooo i skromności.-powiedziała ślizgonka.
Peter chwycił pudełko i poszedł do sypialni. Rzucił się na materac tak że Pete w pudełku aż podskoczył. Po chwili do sypialni weszła też Eileen i położyła się do łóżka. Chłopak patrzył jak powieki się jej zamykają i postanowił wślizgnąć się jej do łóżka. Wszedł pod kołdrę i zaczął się pod nią czołgać. Położył się na poduszce obok dziewczyny. Eileen otwarła powieki i usłyszała "No hej", po czym zrzuciła go z łóżka.
-Co ty tu robisz?!-krzyknęła.
-Ciiii, obudzisz swojego tatę.-mówił Peter i rzucił się na łóżko jeszcze raz z taką siłą że dziewczyna aż wzniosła się lekko w powietrze.
-Ehhh...-wzdychnęła Eileen i poszła spać. Chłopak uśmiechnął się i także zamknął oczy. Ze snu wyrwał go uścisk który odczuł na klatce piersiowej. Ślizgonka przytulała go ostatnio tak mocno kiedy jej ojciec był w szpitalu. Peter wzruszył ramionami i odwzajemnił uścisk. Nawet nie zauważył kiedy powieki same mu opadły. Rano obudziło go pukanie do drzwi sypialni i głos ojca Eileen "Wstawać! Już 10:00!". Dziwne było to że dziewczyna nie reagowała ani na jedno, ani na drugie. Spała dalej. W końcu Phill wszedł do sypialni. Widząc dwoje czarodziejów wtulonych w siebie powiedział tylko:
-Tak, jest dla ciebie jak brat córciu.- i wyszedł.
Peter roześmiał się. Uwielbiał poczucie humoru ojca Eileen. W końcu dziewczyna otwarła oczy i nie puściła chłopaka. Jakby w nocy zrobiła to naumyślnie.

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 15

Słońce zaczęło leniwie unosić się nad linią horyzontu. Styczeń. Płatki śniegu zasypujące wszystko na zewnątrz. Za oknem biały, zimowy krajobraz, wyglądający jakby był zrobiony z waty. Zaśnieżony dziedziniec. Śmierć. Cierpienie. Miłość. Dwie dziewczyny zupełnie różniące się od siebie. Jedna stojąca w zielonej poświacie. Druga stojąca jakby w ogniu. Obrazy co chwilę się zmieniały. Peter stał na krawędzi. Po drugiej stronie przepaści stała jakaś postać. Postać tak mroczna że przeląkł się jej nawet rudowłosy gryfon który wcześniej był nieustraszony. Postać poruszyła się. Uniosła swoje czarne ramię w której trzymała różdżkę. Oczom chłopaka ukazała się koścista, blada dłoń i palce o długich, pożółkłych paznokciach. Nagle z różdżki tej przerażającej istoty wystrzelił zielony promień godząc Petera w pierś.


Chłopak wstał gwałtownie, oblany potem. Jego oddech był tak ciężki że obudził blondyna śpiącego w łóżku obok.
-Co się stało-spytał.
-Nic...to chyba...tylko sen.-odpowiedział Peter dysząc.
-Koszmar?-spytał Tom.
-I to jeszcze jaki. Śniło mi się że...że ktoś mnie zabił. Ktoś lub coś.-mówił rudy chłopak.
-Jak ten ktoś...coś wyglądał?-pytał dalej blondyn.
-Był...mroczny. Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze.-odpowiedział Peter.
-Ciebie przechodzą dreszcze? To coś nowego.-powiedział Tom uśmiechając się.
-No nie? Matko, jakie to idiotyczne uczucie.-mówił rudy gryfon przecierając oczy.
Czarodzieje znów położyli się. Było jednak zbyt późno by iść spać. Peter wstał, szybko się ubrał i pobiegł na lekcję dzień przeleciał mu jakoś zadziwiająco szybko. Po południu postanowił iść na błonie. Szedł wysłuchując opinii innych uczniów na temat zimy. Uśmiechał się po drodze do wszystkich, gdyż miał świadomość że w sobotę jego urodziny. Jego siostra bardzo go kochała lecz często jej nie było w tym dniu który zdarza się tylko raz w roku. Tak miało być także w teraz. Oczywiście bardzo przepraszała że nie będzie jej w domu, ale Petera męczyło poczucie tego że Emma woli pracę od niego. Właściwie chłopak zastanawiał się gdzie pracuje jego ukochana siostra. Rzadko pytał, a jeżeli pytał to ona zawsze jakoś się wykręcała. Chłopak idąc był tak zamyślony że w końcu uderzył w drzewo. Z przemyśleń wyrwały go gwiazdy fruwające mu tuż przed oczami. Potrząsnął głową i wdrapał się na drzewo. Uwielbiał to robić. położył się na jednej z grubszych gałęzi opierając się o pień. Nie spostrzegł nawet kiedy...zasnął. Z drzemki wybudził go odgłos skrzypiącego śniegu. Ktoś szedł w jego kierunku. Peter spojrzał w dół zasłaniając twarz gałęzią. Ujrzał znajome, zielone oczy i kruczoczarne włosy. "To Eileen!" pomyślał. Dziewczyna usiadła pod drzewem i zaczęła rozmyślać. Tak, zdecydowanie miała jakiś problem, co chwilę wzdychała. W końcu gryfon odezwał się:
-Co tak wzdychasz?-i zeskoczył z drzewa obsypując Eileen cienką warstwą białego puchu, którego część trafiła jej do gardła.
-Głupek!-krzyknęła kaszląc.
-Myślałam o ojcu.-dodała po chwili.
Peterowi jakoś nie chciało się wierzyć. Ślizgonka jakoś wzdrygnęła się kiedy gryfon znalazł się obok niej. Czyżby myślała o nim? Chłopak usiadł pod drzewem obok niej. Przez chwilę oboje milczeli.
-Pojedziesz ze mną do niego w weekend?-wyrwała Eileen.
Peter pomyślał chwilę i pokiwał głową. Widział że dziewczyna jest zmarznięta.
-Dziękuję-powiedziała ślizgonka i oparła głowę o jego ramię.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. W końcu Eileen wstała i otrzepała się ze śniegu. Peter także wstał i czarodzieje razem ruszyli w stronę zamku. Było ciemno. Jednak nie na tyle ciemno by nie ujrzeć brunatnej czupryny przemykającej zaraz przed twarzą gryfona. Chłopak złapał biegnącą dziewczynę za rękę. To była Rose. Eileen pożegnała się z gryfonami i gdzieś poszła.
-A ty znowu z nią?!-krzyczała Rose.
-Tak i co z tego?-powiedział Peter.
-To z tego że to ślizgonka, a ty spędzasz z nią coraz więcej czasu!-krzyczała dziewczyna dalej.
-Ale co z tego że to ślizgonka? Ona wcale tam nie pasuje!-teraz rudy gryfon także zaczął krzyczeć.
-Ale ty tam pasujesz!-krzyczała Rose.
Peter tylko chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę zamku. W pokoju wspólnym dziewczyna dalej na niego krzyczała lecz ten słuchał jej jak przyciszonego radia. W końcu wstał z kanapy i poszedł spać do dormitorium. Przez całą noc miał w głowie totalną pustkę. Nie była to pustka taka jakby nic mu się nie śniło. Po prostu śniła mu się czarna otchłań.

sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 14

Peter wbiegł do sali. Zaraz za nim wbiegły dwie pielęgniarki i zaczęły grzebać coś przy urządzeniach obok łóżka, sprawdzając czy mężczyzna wszystko pamięta. Ojciec Eileen uśmiechnął się do niej.
-No, ten jest już lepszy.-powiedział patrząc na rudego gryfona.
Dziewczyna rozpromieniła się. Peter nigdy nie widział jej takiej szczęśliwej. Zawsze zdawała się być twardą, poważną ślizgonką, jednak prawda była zupełnie inna. Potrafiła korzystać z życia, była wesoła. Teraz nawet chłopak uśmiechnął się. Po chwili pielęgniarki które przyszły z Peterem wyszły zostawiając trójkę samą w sali.
-Tato! Jak się czujesz?-spytała Eileen podbiegając do łóżka.
-Jestem...nie wyspany-odpowiedział mężczyzna.
Gryfon roześmiał się.
-Nie mówiłaś że twój tata ma takie wspaniałe poczucie humoru-powiedział.
-Jakoś...nie było okazji...-odpowiedziała dziewczyna wciąż patrząc na ojca.
-Jestem Peter, Peter Gripple, proszę pana.-przedstawił się.
-Widzę że jesteś śmiały. Właściwie nie miałem zamiaru pytać jak się nazywasz.-powiedział ojciec ślizgonki.
-Zawsze lepiej mówić na zapas.-mówił gryfon.
-Masz rację chłopcze, masz rację.-powiedział mężczyzna i chwycił swoją córkę za rękę.
-Cieszę się że cię widzę.-powiedziała Eileen.
-Ja też bardzo się cieszę.-odpowiedział ojciec.
-Chodź Eileen, pewnie twój tata chciałby odpocząć.-powiedział Peter.
-Jeszcze przewiduje potrzeby ludzkie! Ale sobie chłopaka znalazłaś!-mówił mężczyzna podniesionym głosem.
-On jest dla mnie tylko....jest dla mnie jak brat.-powiedziała ślizgonka.
-Niech się pan prześpi. Tak długa drzemka musiała być męcząca.-powiedział gryfon, uśmiechnął się i podał Eileen rękę.
-Nie rozśmieszaj mnie.-powiedział ojciec ślizgonki.
Dziewczyna dała Peterowi podnieść się z krzesła, pożegnała się i razem z nim wyszła z sali.
Po drodze do wyjścia dowiedziała się że jej ojciec może wrócić do domu za tydzień. Idąc do mieszkania Eileen rozmawiali o jej ojcu.
-Nie mówiłaś że twój tatulek to taki świetny gość.-mówił Peter.
Po paru minutach byli już przy drzwiach mieszkania. Weszli razem, chłopak pomógł ślizgonce się rozebrać.
-Za dwie godziny mamy pociąg.-oznajmił Peter i pobiegł do swojego pokoju spakować ubrania.
-Jaki pociąg?! Przecież możemy się deportować!-krzyczała Eileen lecz chłopaka już nie było, więc też poszła się spakować.
Gryfon powrzucał ubrania do walizki chaotycznie, nie składając ich. Zapiął ją i wystawił na korytarz. Była niedziela. Ostatni dzień weekendu, więc czarodzieje musieli wracać do szkoły. Peter wyszedł na korytarz, chwycił walizkę i poszedł do przedpokoju, gdzie już stała Eileen. Chłopak chwycił ją za rękę i razem deportowali się do Hogsmeade. Dziewczyna był dość zaskoczona bo myślała że naprawdę gryfon myśli o pociągu. Teraz wiedziała że to tylko przenośnia.


Przepraszam was że tak słabo ale jestem cholernie zmęczony. Z dedykiem dla Rose która tak bardzo domagała się tego rozdziału.

piątek, 21 grudnia 2012

czwartek, 20 grudnia 2012

Rozdział 13

Peter widział że śniadanie smakuje Eileen. Dziewczyna podzieliła się z nim. Gryfon miał zamiar iść sobie zrobić ale ona była szybsza i wręczyła jedną grzankę. Zjadła wszystko, do ostatniego kęsa, po czym chwyciła za kubek wypełniony gorącą czekoladą. Wypiła ją szybko, tak szybko, że Peter spojrzał na nią z troską, czy przypadkiem nie poparzyła sobie języka. Patrzył też na nią tak z powodu współczucia. Z powodu tego, że jej ojciec jest w ciężkim stanie w szpitalu. Dziewczyna spojrzała na niego, otuliła się szczelniej kołdrą i oparła się o ścianę, jakby nie miała zamiaru przez cały dzień wstać.
-O której idziesz do ojca?-spytał chłopak.
-Nie wiem jeszcze.-odpowiedziała Eileen.
-Pomyślałem że może...mógłbym pójść z tobą.-zaproponował Peter.
-Jasne, czemu nie.-odpowiedziała dziewczyna.
-Zgaduję że chciałabyś jeszcze poleżeć, zostawię cię samą.-powiedział chłopak po czym wyszedł.
Wchodząc do kuchni, machnął różdżką i wszystkie naczynia zaczęły same się zmywać. szybko po  Peter chciał wziąć prysznic. Poruszał się po mieszkaniu tak pewnie jakby było jego. Otworzył drzwi od razu trafił do błękitnej łazienki z kafelkowymi ścianami. W rogu znajdował się prysznic. Chłopak zrzucił z siebie ubrania, ociągnął zasłonę kabiny i wszedł do środka. Umył się szybko, wyszedł powoli z kabiny, chwycił ręcznik wiszący obok i wytarł się. Wychodząc z łazienki trochę się zapomniał, gdyż wyszedł z niej w samych bokserkach. Na szczęście Eileen nie wyszła z sypialni. Peter poszedł do swojej tymczasowej sypialni i założył świeże ubrania. Wyszedł z pokoju, przeszedł przez korytarz i nacisnął klamkę sypialni ślizgonki. Już chciał mówić jest że mogą iść lecz ona....spała. Chłopak uśmiechnął się i usiadł obok dziewczyny. Patrzył na nią, uśmiechała się. Jej wyraz twarzy sprawiał że wydawało się że wszystkie problemy ulatywały. Peter nie miał ich dużo, ale te które miał były dość poważne. Jego ojciec, czarnoksiężnik o którym mówił dyrektor. Chłopak mimo swoich problemów czuł że musi teraz podtrzymywać Eileen na duchu. Że potrzeba jest jej pomoc. Poza tym zbliżał się do niej coraz bliżej. Za każdym razem gdy ktoś obrażał ślizgonów Peter mówił, że nie wszyscy są tacy. Że żyją czarodzieje którzy jego zdaniem wcale tam nie pasują, a jednak tam są. Nie miał za złe nawet Dylanowi tego że rzucił na niego klątwę. Peter sam nie był czysty w tej sprawie. Chociaż był gryfonem to potrafił używać zaklęć czarnomagicznych, w tym większości klątw. Nie używał ich jednak przeciw czarodziejom z Hogwartu. Ćwiczył je tylko i wyłącznie na wypadek, gdyby musiał ich użyć podczas pracy jako auror.
Eileen ruszyła się. Powoli otwarła oczy i popatrzyła na Petera. Chłopak zobaczył że się rumieni. Próbowała to ukryć zrzucając na twarz swoje kruczoczarne włosy. Zrobiła to jednak zbyt wolno.
Gryfon wstał i po prostu wyszedł. Miał nadzieję, że ślizgonka sama zorientuje się która godzina i wyjdzie z łóżka. Tak się też stało. Po chwili otworzyły się drzwi, a zza nich wyszła Eileen, biegnąc do łazienki. Peter usłyszał szum wody. Po chwili dziewczyna wróciła. Chłopak  pomógł ubrać się ślizgonce i narzucił na siebie płaszcz. Razem wyszli na mróz jaki panował na zewnątrz. Dziewczyna zamknęła drzwi. Para czarodziejów ruszyła w stronę szpitala. Po chwili znaleźli się tam,a kiedy weszli do środka, spoczął na nich wzrok pielęgniarek stojących przy sali w której leżał ojciec Eileen.
Dziewczyna znowu się zarumieniła. Po chwili czarodzieje weszli do sali. Na środku stało stalowe łóżko, a na nim leżał mężczyzna który wyglądał jakby tylko spał. Właściwie spał, tylko długo. Zdecydowanie zbyt długo dla Eileen. Ślizgonka usiadła obok niego, przywitała się z nim i zaczęła opowiadać, jakby jej ojcu nic nie było, jakby wcale nie był w śpiączce. Peter nasłuchał się na swój temat komplementów, o jakich nawet nie marzył. Nikt w życiu aż tak go nie pochwalał. Chłopak właściwie był zaskoczony opinią dziewczyny na swój temat. Peter usiadł obok Eileen. Ślizgonka oparła głowę o jego ramię. Siedzieli tak parę godzin. Nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Mężczyzna otworzył oczy. Radość, którą Eileen okazała w tym momencie trudno byłoby ubrać w słowa. Gryfon pobiegł po pielęgniarki.

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 12

Peter poczuł na swojej twarzy ciepło. Ciepło, którego nie czuł od początku zimy. Od jego skóry odbijały się promienie słońca. Chłopak powoli otworzył oczy. Ujrzał przed sobą piękną twarz. Piękną, pomimo czerwonych oczu. Czuł na twarzy oddech Eileen leżącej obok niego. Właściwie nic od nocy się nie zmieniło. Dziewczyna dalej była w niego wtulona tak mocno jak tylko potrafiła. Normalny chłopak w takiej sytuacji wyrwał by się jej z objęć i wyskoczył z łóżka, jednak Peter nie był normalny. Był czuły, choć nie wyglądał. Czuł że łączy go z Eileen coś więcej niż przyjaźń. Jedno pytanie nie dawało mu spokoju. "Dlaczego nie powiedziała o tym wszystkim Dylanowi? Uznała że nie warto go tym dręczyć? Czy że skoro nie pyta to go to nie obchodzi?". Pewnie gdyby Peter nie zapytał też by się nie dowiedział. Jednak miał dość tego że Eileen czuje się źle. Miał dość przygnębionej dziewczyny. Chciał jej pomóc. Ślizgonka która zawsze była pogodna i na swój sposób zawsze wesoła, była teraz pogrążona w rozpaczy. Peter nie potrafił jej zrozumieć. Nigdy nie dręczyło  go uczucie że może stracić kogoś tak mu bliskiego. Nie znał rodziców, więc nie wiedział jak to jest. Czuł jednak jakąś więź między nim a Eileen. Była prawie taka jak on. Może trochę bardziej podporządkowana zasadom. Peter zawsze je łamał. Odkąd pamięta. Od zawsze sprzeciwiał się prawu jakie panowało w Hogwarcie. Przestał nawet nosić mundurek. Nauczyciele przestali na to zwracać uwagę. Był rok, w którym chłopak wylądował za to parę razy u dyrektora, jednak te wizyty nic nie dały. On dalej był przeciw. Eileen puściła chłopaka. Peter wstał i poszedł w stronę kuchni. Miał zamiar zrobić śniadanie, co nawet nieźle mu wychodziło. Problem był w tym, że był w tej kuchni po raz pierwszy w życiu i nie wiedział gdzie co jest. Zaczął szukać po szufladach. Wreszcie w jednej z szuflad udało mu się znaleźć patelnie. Zajrzał do chlebaka. Pojemnik był zupełnie pusty.  Piekarnia była niedaleko więc gryfon wyszedł i za parę minut wrócił z ciepłym jeszcze, francuskim pieczywem. Chłopak wziął masło z lodówki, wyjął nóż, pokroił chleb i posmarował go. Znowu zajrzał do lodówki. Były w niej resztki bekonu. Peter wyjął je, pokroił i wrzucił na patelnię. Przycisnął pokrętło kuchenki i wyszeptał "Perriculum" celując w palnik różdżką. Zastanawiał się czy przyjaciele którym nie powiedział nic o wyjeździe martwią się o niego. Pomyślał co robią Rose i Tom. Chłopak zamieszał zrumieniony bekon i wysypał go na talerz. Na rozgrzaną patelnię wrzucił kromki francuskiego pieczywa posmarowane masłem. Po kilku minutach masło roztopiło się, a chleb przypiekł. Peter zdjął przygotowane grzanki z patelni i obłożył bekonem. Chłopak ponownie otworzył lodówkę. Nie było w niej jajek które także chciał usmażyć. Wpadł też na genialny pomysł zrobienia Eileen gorącej czekolady. Musiał więc przejść się do sklepu który na szczęście znajdował się blisko. Po chwili chłopak wrócił do domu z jajkami i dwiema tabliczkami mlecznej czekolady.
Rozbił skorupki jajek i wrzucił na rozgrzaną dalej patelnię. Sięgnął do szuflady z której wcześniej ją wyciągnął i pokruszył czekoladę do wyciągniętego rondelka. Wstawił go na palnik, który o dziwo nie potrzebował interwencji magii by się rozpalić. Peter wyciągnął jajka drewnianą łopatką i zaglądał co chwilę czy przypadkiem czekolada się nie rozpuściła. Grzanki wyglądały naprawdę niesamowicie. W końcu gorąca czekolada została przelana do kubka. Chłopak wszystko postawił na tacy i zaniósł Eileen do sypialni.

Rozdział 11

Eileen wyglądała na przygnębioną. Miał wielką ochotę dowiedzieć się co się z nią dzieje. Dzisiaj na szczęście miał z nią eliksiry. Chłopak po chwili był w lochach. Na lekcji eliksirów dziewczyna wcale się nie udzielała, co więcej Peter zauważył że co chwilę się trzęsła. Po skończonej lekcji dziewczyna szybko wybiegła z klasy lecz nie na tyle szybko by gryfon mógł jej nie dogonić. Złapał ją za ramię.
-Co się z tobą dzieje? Martwię się.-spytał.
Dziewczyna usiadła na pobliskiej ławce i gestem wskazała Peterowi by zrobił to samo.Chłopak zdjął płaszcz i zarzucił go na Eileen. Opowiedziała mu o swoim ojcu który miał wypadek samochodowy i o tym że jest teraz w kiepskim stanie śpiączki farmakologicznej. Powiedziała mu także o umowie zawartej z dyrektorem. O tym że codziennie po lekcjach może u niego być i o tym że na weekend do niego wyjeżdża.
-Pojadę z tobą.-oznajmił Pete. Eileen spojrzała na niego jakby chciała mu podziękować, jednak nie umiała tego z siebie wydusić. Ślizgonka przestała już się trząść. Chłopak postanowił że między lekcjami pójdzie do dyrektora poprosić go o ty by mógł jechać z nią. Następną lekcję także mieli razem. Po lekcji opcm  Peter popędził do gabinetu dyrektora. Dyrektor zgodził się z nim i wydał zgodę na opuszczenie przez niego szkoły na weekend. Eileen nie powinna teraz być sama. Po skończonych lekcjach para czarodziejów poszła się spakować i spotkała się w sali wejściowej. Czarodzieje ruszyli do wioski by się z niej deportować prosto pod szpital. Gryfon postanowił dać ślizgoncę trochę swobody i zostawić ją samą z ojcem. Postanowił więc odwiedzić siostrę. Deportował się prosto przed jej dom. Zapukał. Nikt nie otwarł. Popchał więc drzwi które okazały się być....otwarte. "Pewnie znowu wyjechała i zapomniała zamknąć drzwi. Kiedyś zobaczy że ją okradną"pomyślał chłopak wchodząc do domu. W środku wszystko było tak samo jak wtedy gdy wyjeżdżał. W środku panowały zupełne ciemności. "Lumos maxima" wyszeptał wyciągając różdżkę i pokój rozświetlił się. Te same stare fotele, skrzypiące schody. Skoro nie ma jej w domu to po co ma tu siedzieć, więc chwycił klucze, zamknął drzwi i deportował się pod szpital przed którym znajdował się pół godziny temu. Uznał że to jeszcze za mało czasu dla Eileen. Udał się więc do kawiarenki znajdującej się obok szpitalnego budynku. Kawiarnia była mała. Przy barze stało kilka stalowych, wysokich, barowych krzeseł. Po bokach stał dwa stoliki z krzesłami poustawianymi obok. Peter podszedł do baru i zamówił Cafe Latte. Usiadł przy jednym ze stolików. Po chwili kelnerka przyniosła mu jego kawę. Chłopak pił powoli. Kiedy skończył zamówił to samo. Minęły dwie godziny. Peter zostawił pieniądze i wyszedł. Ruszył powoli w stronę wejścia do szpitala. Przechodząc obok sal chorych, w których ludzie walczyli o życie, wreszcie trafił na oiom. Nikt nie zwrócił mu uwagi że tam wchodzi. Chłopak podszedł powoli do Eileen i powiedział:
-Musimy już iść.
Dziewczyna pożegnała się z ojcem i razem z Peterem wyszła. Czarodzieje deportowali się do mieszkania ojca ślizgonki. Eileen wskazała gryfonowi gdzie ma spać, a sama udała się do sypialni którą, jak myślał Peter, zajmował jej ojciec. Chłopak położył walizkę obok łóżka i się na nie rzucił. Po paru minutach usnął. W nocy obudził go krzyk. Peter szybko wstał i zbiegł na dół. Dziewczyna siedziała w kuchni.
-Przepraszam...-szepnęła, ukrywając twarz w dłoniach.
Gryfon podszedł do dziewczyny i przytulił ją. Bardzo było mu jej żal. Ślizgonka płakała. Z resztą kto by nie płakał w takich okolicznościach? Eileen oparła mu się o ramie i się w nie wypłakała.
-Powinnaś się położyć-stwierdził chłopak.
-Chyba masz rację.-odpowiedziała dziewczyna dalej mając łzy w oczach, po czym razem z Peterem poszła do sypialni ojca. Razem usiedli na łóżku.
-Czy mógłbyś...przytulić mnie jeszcze raz?-spytała Eileen.
-Oczywiście że tak.-odpowiedział chłopak przytulając ją.
Po paru minutach ślizgonka zasnęła. Peter próbował położyć ją na łóżku jednak ona trzymała go tak mocno że musiał położyć się z nią. Po chwili chłopak zasnął.

Rozdział 10

Naprawdę nie za bardzo mam ochotę opisywać zwykłego poranka Pete'a, macie go opisanego już wiele razy, więc zacznę tak:
  *    *    *
Peter usiadł w wielkiej sali obok Toma. Po chwili weszła Rose. Rudowłosy chłopak słysząc hasła rzucane w jej kierunku krzyknął:
-Zostawcie ją w spokoju!-zrobił to tak głośno że w sali zapanowała głucha cisza.
-Właśnie!-krzyknął Matt, co wywołało nie małą salwę śmiechu nawet wśród gryfonów.
-Dzięki Peter. Matt, nie rób z siebie idioty. 
Nagle między Petera i Toma wcisnęła się Eileen.
-Cześć wam.-powiedziała szczerząc się co wyglądało z punktu widzenia chłopaków wyglądało naprawdę dziwnie.- Peter, wiesz, że jutro Sylwester? Nie masz jeszcze planów, prawda?-spytała.
Rudowłosy chłopak zastanowił się.
- Pomyślałam, że może chciałbyś ze mną i Dylanem, który tak swoją drogą nie chce się z Tobą kłócić, wybrać się w jakieś... - rozejrzała się po sali. - Ciekawsze miejsce? Mógłbyś wziąć ze sobą np. Rose? I Toma? -dodała po chwili.
-Nie wiem, jak Rose, ale my chętnie pójdziemy - odpowiedział blondyn, nie czekając, aż Pete się zdecyduje. Rose również wyraziła chęć przybycia, ale Eileen nie była pewna, czy naprawdę tego chciała, czy po prostu miała zamiar zrobić jej na złość i być może uprzykrzać życie przez cały wieczór, albo po prostu nie chciała, żeby Peter poszedł bez niej. Tak czy tak, był to już jakiś postęp - zgodziła się spędzić z nią czas. Być może pośrednio, ale jednak. Poza tym wyjście ze szkoły było również złamaniem zasad. Po chwili Eileen wstała i poszła w stronę stołu ślizgonów. Zaraz potem Rose i Matt. Peter też musiał już iść więc wstał i pobiegł w stronę wieży gryffindoru.
Wchodząc do pokoju wspólnego ujrzał Rose siedzącą na sofie. Podszedł do niej i przeprosił za wczoraj, po czym poszedł do dormitorium. Skoro ta noc miała być sylwestrowa postanowił zmienić buty. Pod jego łóżkiem stały czarne glany które tak bardzo uwielbiał, jednak nie mógł nosić ich po szkole. Nastał wieczór. Peter włożył owe czarne masywne buty i przebiegając przez pokój wspólny wybiegł z wieży gryffindoru. Szybko znalazł się na trzecim piętrze. Wszyscy zaczęli schodzić się w miejscu wcześniej przez niego umówionym. Kiedy wszyscy się zebrali chłopak uchylił garb Jednookiej Czarownicy i ich oczom ukazało się tajemne przejście które okazało się prowadzi do Miodowego Królestwa. Wszyscy po kolei wychodzili na świeże zimne powietrze. Poza Peterem który postanowił zrobić zapasy słodyczy. Kiedy wszyscy już znaleźli się na zewnątrz Eileen spytała:
-Więc dokąd się deportujemy?
Większość uczestników było za sylwestrowym koncertem odbywającym się na Trafalgar Square.
Wszyscy po kolei się deportowali. Czarodzieje bardzo długo bawili się, śpiewali i tańczyli gdy w końcu nadeszła północ a im zabrakło sił do dłuższych hulanek, udali się do pobliskiego klubu. Nad drzwiami widniał neonowy napis "Heaven". Wchodząc do klubu Peter ujrzał niesamowite wnętrze. Eileen wpatrywała się w stolik stojący w samym rogu lokalu. Chłopcy pomogli dziewczynom zdjąć płaszcze i odsunęli krzesła przy wskazanym wcześniej przez ślingonkę stoliku po czym sami usiedli. Cała noc minęła im na piciu ognistej whisky, śmianiu się i rozmawianiu o różnych rzeczach. Peter od czasu do czasu spoglądał na Eileen która wyglądała świetnie. Spoglądał na nią dużo częściej niż jej chłopak. Gdy zaczęło wstawać słońce, czarodzieje wyszli z klubu i deportowali się do Hogsmeade. Na ich nieszczęście Miodowe królestwo było jeszcze zamknięte więc mogli wejść tylko i wyłącznie przez główną bramę Hogwartu. Na miejscu spotkali profesora Baina który zamiast złości, w oczach miał wyraz troski i współczucia.
-Eileen, dyrektor prosi cię do twojego gabinetu-powiedział.
Peter posłał ślizgonce tylko spojrzenie pełne współczucia. Nie raz lądował u dyrektora.

Rozdział 9

Peter poczuł okropny mróz. Chwycił się za barki. Uchylił lekko powieki zobaczył że nie leży pod kocem. Było mu coraz zimniej. Spojrzał w stronę okna. "Co za idiota otworzył okno w taki ziąb?" spytał się w myślach. Chłopak wstał szybko i podbiegł do okna zamykając je. Po chwili niska temperatura panująca w męskim dormitorium zmieniła się w ciepło które zwykle tam panowało. Peter spojrzał na łóżko stojące obok jego łóżka. Leżał tam Tom. Spał, z ustami otwartymi na oścież.
-Zamknij tą paszczę!-krzyknął prefekt śmiejąc się i rzucając poduszką w blondyna.
-Co? Gdzie? Jak? Jaką paszczę?-pytał się nieprzytomny Tom.
-Już nic.-odpowiedział Peter dalej się śmiejąc.
W dormitorium panowały kompletne ciemności. "Lumos" wyszeptał rudowłosy gryfon wyciągając różdżkę. W pokoju rozległ się błysk. Koniec różdżki Petera emanował niebieskim światłem, lecz wystarczyło ono tylko do oświetlenia małego obszaru wokół niego. "Lumos" powiedział Tom po chwili i w dormitorium pojawiło się drugie źródło światła.
-Może powinniśmy jeszcze iść spać?-spytał.
-Nieeee, gdzie tam. Jak pójdziemy spać to i tak za godzinę będziemy wstawać.-odpowiedział rudowłosy prefekt.
-Jak chcesz...-powiedział blondyn.
Dzisiaj ostatni dzień wolnego. Wszyscy będą musieli opuścić swoje rodziny żeby wrócić do szkoły po kilku dniach pobytu z nią. Peter wraz ze swoim najbliższym przyjacielem na szczęście nie musieli przeżywać kolejnych pożegnań. Do głowy rudowłosego chłopaka znów zaczęły przypływać myśli związane z jego "rodzicami". Zastanawiał się czy dobrze postąpił zabijając tamtą kobietę. Doszedł do wniosku że dobrze, gdyż nie miał innego wyjścia, przecież ona próbowała zabić jego najlepszego przyjaciela którego zna od tylu lat. Obca kobieta która sądziła że jest jego matką próbowała zabić kogoś kto jest dla niego jak brat. A ten mężczyzna który uważał że jest jego ojcem. Przecież chłopak nawet przez chwilę mu uwierzył. Jednak on też chciał go zabić. Stwierdził że Peter "zagraża jego panu". O co chodziło mu mówiąc "mojemu panu"? "Czyżby był podwładnym jakiejś ważnej osobowości z ministerstwa? Nie, to niemożliwe. W jaki sposób ja mógłbym zagrażać komuś z ministerstwa. A może jest poplecznikiem jakiegoś czarnoksiężnika? To bardziej możliwe." po głowie chłopaka przebiegały różne myśli. Jego zastój przerwał jednak głos przyjaciela.
-To co? Idziemy na śniadanie? Widzę że znowu dostałeś zastoju.-powiedział Tom uśmiechając się.
-Tak, już idziemy. Głodny jestem.-odpowiedział Peter, narzucił na siebie płaszcz i razem z blondynem wyszedł z dormitorium. Pokój wspólny był pusty. Widać jeszcze nikt nie wrócił. Para czarodziejów wyszła przez portret grubej damy i pobiegła w stronę wielkiej sali. Chłopcy usiedli przy stole gryfonów. Po chwili w sali zaczęło pojawiać się coraz więcej czarodziejów. Wydawało się że nadchodzą falami. Żaden nie wchodził pojedynczo. W końcu do wielkiej sali weszła Rose i usiadła przy wspomnianym wcześniej stole. Normalnie Peter dokładnie wypytał by każdego gryfona jak mu minęły święta lecz po wczorajszych wydarzeniach po prostu nie miał do tego jakoś głowy. Nagle chłopak poczuł na szyi ogromną siłą ściągającą go w dół i po chwili usłyszał znany mu kobiecy głos.
-Tęskniłam. Nudno było bez ciebie.-Peter od razu wiedział kto to. To Eileen Ross, ślizgonka z którą spędza dość dużo czasu i która właśnie wróciła od ojca. Chłopak nic nie odpowiedział. Był w lekkim szoku. Po chwili ujrzał Rose która coś do niego krzyczała lecz on wpadł jakby w trans i nie słyszał co ona mówi. Właściwie prawie całkowicie odciął się od rzeczywistości i poszybował gdzieś daleko. Sam nie wiedział dlaczego. Otrząsnął się po paru minutach, spojrzał w bok i zobaczył czarnowłosą dziewczynę siedzącą obok niego i mówiącą coś do brunetki siedzącej przed nim. Nie odzyskał jednak do końca świadomości tego co właśnie się dzieje więc jej także nie słyszał.Usłyszał tylko parę słów padających z ust Rose. "Peter jest dla mnie tylko kolegą.". W tym momencie poczuł jakby spadł na niego tankowiec, potem pociąg, a potem jeszcze tuzin smoków. Te słowa trafiły go prosto w serce. Prosto w jedyną jego wrażliwą część ciała. Czym są dla niego ciosy, chłopak potrafił nie krzyknąć z bólu nawet z połamanymi kośćmi. Jednak te słowa były jak włócznia którą Rose przebiła go na wylot. Peter naprawdę wierzył w przyjaźń między nimi lecz teraz ona runęła. Rozsypała się w drobny mak. Chłopak znowu stracił kontakt z rzeczywistością, ujrzał Rose wybiegającą z sali z płaczem. Rozum podpowiadał mu pobiec za nią i ją pocieszyć jednak serce które zostało teraz przez nią wręcz zmasakrowane mówiło mu by ją zostawił. Przecież nie wiedział nawet z jakiego powodu płacze. Po chwili wstał też Matt i pobiegł za dziewczyną. Peter wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę dormitorium. Jego serce krwawiło. Pierwszy raz w życiu się tak czuł. "Cóż, będę musiał jakoś z tym żyć, nie mam innego wyjścia" mówił sobie w duchu. Po paru minutach znalazł się w pokoju wspólnym i usiadł w fotelu przy kominku. Po chwili do pokoju wpadł Matt.
-Słuchaj.-powiedział do rudowłosego gryfona .-I niby Rose jest twoją przyjaciółką, a tak trudno było ją obronić ?
-Ty też jej nie obroniłeś.-odpowiedział Peter.
-Ale ja za nią pobiegłem, a ty co? Dla ciebie ważniejsza jest ważniejsza ślizgonka niż Rose której jeszcze niedawno tak broniłeś!-krzyczał.
- A co Ci do mojego systemu wartości. Ona sama powiedziała, że jestem tylko jej kolegą.- mówił prefekt.
Nagle do pokoju weszła Rose i widząc kłótnie dwójki chłopaków zaczęła krzyczeć.
- Żadne z was mnie nie obroniło. Żaden z was nie jest mnie wart. Nienawidzę was obojga ! Nie zbliżajcie się do mnie ! Obydwoje świetnie nadajecie się na ślizgonów! Matt z nami koniec. A ty Peter nie chce cię znać!-po czym pobiegła do dormitorium zapłakana.
Rudowłosy gryfon spojrzał na Matta przymrużonymi oczami, wstał, uderzył go z pięści w bok i położył się na sofie stojącej obok. Po chwili zasnął. W środku nocy obudził go krzyk. Chłopak szybko zerwał się z łóżka i ujrzał Dianę stojącą tuż przed nim.
-Peter! Nie ma Rose! Wiesz gdzie ona może być?!-krzyczała dziewczyna.
-Spokojnie, poczekaj chwilę.-powiedział Peter sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej mapę. "Uroczyście przysięgam że knuję coś niedobrego" wyszeptał. Ujrzał kroki Rose. Pojawiały się bardzo szybko. Dziewczyna biegła. Była w zakazanym lesie.
-Już wiem gdzie jest. Obudź Matta, Toma i dziewczyny-powiedział i wybiegł z pokoju wspólnego.
Na dolnym korytarzu spotkał Eileen. Po jej pytaniu "Co się stało?" odpowiedział tylko szybko "Rose zniknęła." i przebiegł przez bramę główną która znowu o dziwo była otwarta. Po chwili za nim obok ślizgonki przebiegła reszta grupy poszukiwawczej. Peter zobaczył że Eileen biegnie za gryfonami.
Chłopak już z oddali zobaczył zarys zwiniętej w kłębek dziewczyny.
-Rose!-krzyknął podbiegając do niej i próbując chwycić ją za rękę prawie nie zauważając hipogryfa stojącego przed nią. Zatrzymał się i ukłonił. Hipogryf odwzajemnił gest.
-Zostaw mnie!-krzyknęła dziewczyna i wyrwała się chłopakowi biegnąc w stronę zamku.
-Martwiłem się!-odpowiedział Peter.
Po chwili wszyscy zgromadzeni ujrzeli wysokiego ślizgona zmierzającego w ich kierunku.
Chłopak stanął tuż przed rudowłosym gryfonem.
Kiedy mówiłam, że nie przeszkadza Ci to, że przyjaźnię się z Gryfonem, naprawdę w to wierzyłam - powiedziała Eileen, a w jej głosie rozbrzmiało oskarżenie. Nie zamierzała się tłumaczyć.
- Kiedy to mówiłaś, tak właśnie było. Ty nie widzisz tego? Naprawdę? - zapytał ze złością.
- Co takiego ma widzieć? - wtrącił się Gryfon. - To, że jej „chłopak“ jest chorobliwie zazdrosny, czy to, że jest tępym osiłkiem? A może oba? Bo z tego co wiem, jedno nie wyklucza drugiego.
W tym momencie ślizgon nie wytrzymał, wyciągnął różdżkę i już chciał puszczać zaklęcie gdy dostał od Petera w żebra. Do gryfona dopiero teraz dotarły słowa Eileen "Peter, do cholery, bądź mądrzejszy". Dopiero teraz stwierdził że źle robi, lecz nie mógł wycofać się z tego co już zaczął. Z jego zamyślenia wyrwało go uderzenie w twarz. Chłopak miał podbite oko. Uderzył ślizgona z całej siły parę razy, zastanawiając się czy przypadkiem nie połamał mu kości. Brunet upadł na ziemię. Peter odwrócił się. Nagle w gardle poczuł jakby blokadę. Upadł na ziemię i zaczął się dusić. Diana upadła przed nim nie wiedząc co robić. Po chwili chłopak usłyszał głos gajowego który o zgrozo musiał przyjść akurat teraz. Przed chłopakiem uklękła Eileen i zaczęła wypowiadać zaklęcia uzdrawiające dobrze mu znane. W końcu bariera w gardle Petera pękła i chłopak zaczął normalnie oddychać. Gajowy zaprowadził uczniów do dyrektora. Odjął każdemu domowi po 50 punktów na głowę. Dyrektor kazał wyjść wszystkim oprócz Petera.
- O co chodzi panie dyrektorze?-spytał chłopiec.
-Chodzi o mężczyznę którego spotkałeś w lesie. Okazało się że naprawdę jest twoim ojcem. Byliśmy zmuszeni jednak zesłać go do Azkabanu gdyż został skazany za pomaganie czarnoksiężnikowi którego imienia nie mogę ci wyjawić.-mówił dyrektor.
-A ta kobieta? Kobieta z którą tam był? Kim była?-spytał chłopiec.
-Nie była twoją matką, więc nie miej żalu że ją zabiłeś, nie bój się, za to też nic ci nie grozi gdyż była czarnoksiężnikiem, jednak nie tym o którego chodzi. Twoja matka zmarła przy twoich narodzinach. Przykro mi z powodu twojego ojca...-zaczął profesor.
-Nie, panie dyrektorze, niech nie będzie panu przykro. On był dla mnie obcym człowiekiem. Nie znałem go-przerwał mu Peter.
-Dobrze więc, jesteś wolny-powiedział dyrektor.
Chłopak wyszedł. Był zmęczony. Szybko pobiegł do wieży gryffindoru, a potem po schodach z pokoju wspólnego do męskiego dormitorium. Rzucił się na łóżko i po paru sekundach usnął w ubraniach.

środa, 12 grudnia 2012

Rodział 8

W męskim dormitorium rozległo się pukanie. Peter uchylił lewą powiekę i ujrzał Toma stojącego przed jego szafką i stukającego drewnianym pudłem o jej blat.
-So ty robisz...-spytał nieprzytomny gryfon.
-O, wstałeś, zastanawiałem się co to jest i od kogo to dostałeś.-odpowiedział blondyn stojący zaraz przed Peterem.
-Potem ci opowiem, która godzina ?-spytał chłopak spoglądając na budzik stojący obok łóżka, jednak był zbyt zaspany by dostrzec wskazówki i godziny na tarczy zegarka.
-Wpół do siódmej.-odpowiedział Tom.
-Dopiero?-zapytał Peter wstając i chwytając się za głowę. Właśnie poczuł konsekwencje wczorajszego wypadu do Zakazanego Lasu. Zaczął masować się po skroniach.
-Głowa mi pęka...-oznajmił.
-Nic dziwnego, wczoraj wróciłeś troszkę wypity, no dobra może trochę bardziej niż troszkę..-powiedział blondyn uśmiechając się.
-Wiem, pamiętam, pamiętam wszystko.
-Naprawdę ? Trochę to dziwne. Jak wróciłeś to trochę bełkotałeś. Nie wiem nawet jak udało ci się porozmawiać z Rose.- powiedział Tom bardzo bliski śmiechu.
-Wiesz co jest najlepsze na kaca? Kieliszek miodu pitnego.-dodał po chwili.
-Jesteś pewny? W sumie, nie mam nic do stracenia.-powiedział Peter wskazując gestem przyjacielowi by podał butelkę stojącą na szafce nocnej blondyna. Chłopak sięgnął po naczynie wypełnione złotym płynem.
-Mamy problem.-powiedział.
-Jaki?-spytał rudowłosy gryfon dalej trzymając się za głowę.
-Nie mamy kieliszków...-przyjaciele roześmiali się.
-Żaden problem, wiesz jak lubię pić z gwinta.-powiedział Peter.
-Wiem, wiem-odpowiedział blondyn przy okazji podając mu butelkę.
Prefekt odkorkował ją i zaczął pić. Wypił parę łyków duszkiem. Faktycznie głowa już go nie bolała, a przynajmniej dużo mniej bolała. Odstawił butelkę na szafkę. Po chwili Tom chwycił naczynie i też zaczął pić. W przeciwieństwie do Petera nie potrafił dużo wybić. Może po prostu nie pozwalało mu na to poczucie przyzwoitości którego rudowłosy gryfon nie posiadał, a jeśli posiadał to było ono znikome lub tłumione przez niego samego.
-Co masz zamiar dzisiaj robić?-spytał Tom.
-Jeszcze nie wiem...-odpowiedział Peter.
-Może pójdziemy na błonie? Przecież tak bardzo lubisz łazić po drzewach.-spytał blondyn uśmiechając się.
-Wiesz co? Chętnie. Tylko najpierw idziemy na śniadanie bo jestem głodny jak wilkołak podczas pełni...dobra, może to nie było trafne określenie.-odpowiedział rudowłosy prefekt.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Peter szybko narzucił na siebie płaszcz który nie wiadomo w jaki sposób znalazł się na podłodze skoro chłopak poszedł w nim spać i założył swoje skórzane rękawiczki. Para przyjaciół wyszła z dormitorium, szybko zbiegła po schodach do pokoju wspólnego który był zupełnie pusty. Wszyscy gryfoni poza nimi byli już na śniadaniu i za chwilę mieli wyjechać do swoich rodzin lub już wyjechali, więc dwóch siódmoklasistów miało całą wieżę do swojej dyspozycji. Peterowi brakowało ciągłego szumu jaki zawsze panował w pokoju wspólnym. Teraz panowała tam głucha cisza. Słychać było tylko odgłos kroków jego i Toma. Przeszli przez pokój szybkim krokiem i wyszli na korytarz. Zbiegli po schodach i weszli do Wielkiej Sali. Stoliki były zapełnione. Usiedli przy stole i zaczęli jeść. Peter chwycił jedną grzankę która w momencie zniknęła w jego przełyku. Czarodzieje jedli długo. Nagle Peter poczuł czyjś oddech na szyi.Wytrzeszczył oczy."Cześć" usłyszał zaraz przy uchu. Chłopak odskoczył. "Dziękuję za wczoraj i wesołych świąt" .W tym momencie poczuł ciepłe usta na policzku. Wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej. Właśnie dostał całusa od Eileen. Od Eileen która była ślizgonką i to jeszcze przy stole gryfonów. Właściwie nie przeszkadzało mu to. Nawet się z tego powodu cieszył. Po chwili zaczął krztusić się grzanką która utkwiła mu w gardle. Próbował ją wykaszleć. Kaszel uspokoił się dopiero gdy chłopak uderzył się w mostek. Rose patrzyła na niego jakby zazdrosnym wzrokiem. "O co jej chodzi? Przecież ma chłopaka."pomyślał Peter i wstał od stołu. Tom wstał razem z nim i wspólnie oddalili się w stronę dziedzińca. W tym roku naprawdę dużo uczniów wyjechała. Na dziedzińcu nie było żywego ducha. Przyjaciele ruszyli dalej na błonie. Po kilku minutach byli na miejscu. Tom zaczął wspinać się na jedno z pobliskich drzew. Peter też miał zamiar gdy nagle coś przemknęło między jego gałęziami. Ktoś lub coś. Chłopak wyciągnął różdżkę i ruszył powoli obchodząc drzewo dookoła.
-Expelliarmus!-krzyknął ujrzawszy ubrudzoną twarz wysokiego mężczyzny w czarnej pelerynie z różdżką w ręku. Mężczyzna odskoczył, różdżka wypadła mu z rąk.
-Kim jesteś i co to tu robisz?! Mów!-krzyczał Peter dalej celując w tajemniczego mężczyznę różdżką.
-Spokojnie, spokojnie. Przestań we mnie celować to ci powiem.-uspokajał go nieznajomy.
-Nie ufam ci!-krzyczał dalej chłopak.
-Peter, uspokój się, może on ma jakieś logiczne wytłumaczenie dlaczego nas śledził.-uspokoił go Tom zeskakując z drzewa. Rudowłosy gryfon opuścił różdżkę i odszedł za przyjaciela.
-Rozmawiaj z nim, ja mu nie ufam.-powiedział trącając blondyna ramieniem.
-Dobrze, nie dziwie ci się. Tłumacz się bo inaczej będziemy musieli cię ogłuszyć i powiadomić o tobie dyrektora.-zaczął mówić Tom.
-Spokojnie, nie chcę kłopotów. Obserwuję was od jakiegoś czasu. Peter...-zaczął mężczyzna.
-Skąd znasz moje imię?!-spytał oburzony chłopak odwracając się w kierunku nieznajomego i znów celując w niego różdżką.
-Posłuchaj mnie, to ja. Twój ojciec.-tłumaczył mężczyzna machając chaotycznie rękami.
-Kłamiesz! Nie wierzę ci!-krzyczał Peter idąc wściekły w kierunku nieznajomego.
-Wiem że trudno ci się z tym pogodzić, ale...-tłumaczył mężczyzna.
-Ale co?! Mam uwierzyć że wróciłeś po tylu latach?! Mój ojciec dla mnie nie żyje!-chłopak stanął przed nieznajomym i wycelował mu różdżką w twarz.
-Uspokój się! Chce tylko przeprosić i prosić o jedną szansę!-teraz mężczyzna podniósł ton.
-Peter, on ma racje, gdybyś dał mu szansę zobaczyłbyś czy mówi prawdę.-stwierdził Tom.
-Może masz rację. Tylko spróbuj czegoś to pożałujesz.-powiedział Peter opuszczając różdżkę.
-Przytul mnie, synu-powiedział mężczyzna szeroko rozstawiając ramiona.
-Tylko bez czułości. Nie ufam ci.
-Dobrze, długo na to czekałem więc mogę poczekać jeszcze trochę.-stwierdził rzekomy ojciec Petera.
Nagle czarodzieje usłyszeli głos. Kobiecy głos wołający "kochanie". Po chwili stanęła przed nimi rudowłosa kobieta w takiej samej pelerynie jak mężczyzna.
-Kochanie, czy to...-zaczęła mówić.
-Tak, to nasz syn.-przerwał jej mężczyzna.
-Czyli teraz mam uwierzyć w moją matkę? Wy chyba sobie ze mnie żartujecie.-powiedział rudowłosy gryfon celując w parę różdżką.
-Ciebie też to zdziwiło? Najpierw pojawia się twój rzekomy ojciec, a potem twoja rzekoma matka. To musi być naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności-powiedział Tom.
-Siedź cicho!-krzyknęła kobieta.
-Bo co? Nie masz prawa mi rozkazywać! Nie jesteś moją matką! I Petera pewnie też nie!-krzyknął blondyn. Kobieta rzuciła się na niego i zaczęła go dusić. Peter stał sparaliżowany.
-Peter, zostaw go, on tylko udaje twojego przyjaciela. Ma na ciebie zły wpływ.-mówił mężczyzna.
-Zły wpływ? Tylko udaje? Wolałbym zginąć niż zostawić przyjaciela w potrzebie, choćby miałby zostać zabity przez moją własną matkę!-krzyknął Peter.
-Nie, to prawda, obserwowałem go, obgadywał cię za plecami. Widziałem, obserwowałem go.
-Nie! Reducto!-krzyknął chłopak i kobieta zmieniła się w proch.
-Przykro mi Peter. Muszę cię zabić. Zagrażasz mojemu panu.-tłumaczył rzekomy ojciec chłopaka.
-Ty mnie? Twojemu panu? Nawet jeśli jesteś moim ojcem to dla mnie nie istniejesz. Zginąłeś przed moimi narodzinami. Stoi przede mną obcy dla mnie człowiek.
-Obcy? Ja naprawdę jestem twoim ojcem! Ale jak powiedziałem, muszę cię zabić bo zagrażasz JEMU. Avada...-zaczął oburzony mężczyzna.
-Drętwota!-krzyknął chłopak i nieznajomy odleciał do tyłu nieprzytomny.
-Peter ty, uratowałeś mi życie, dzięki stary.-powiedział Tom chwytając się za szyję.
-Wiesz, czego nie robi się dla przyjaciół. Musimy coś z nim zrobić zanim się ocknie. Po tym co mi powiedział  nie mam serca go zabić. Nawet nie wiem jak... ona tak szybko to zrobiła...ja tak odruchowo...-mówił Peter.
-Nie musisz się tłumaczyć, postąpiłbym w twojej sytuacji tak samo. Musimy powiadomić dyrektora.-przerwał mu blondyn.
-Masz rację. On będzie wiedział co zrobić. Zastanawia mnie tylko o co mu chodziło z tym "zagrażasz mojemu panu". Jakiemu panu? Chodzi mu o jakiegoś czarnoksiężnika?-spytał chłopak.
-Pewnie nie długo się dowiemy. A teraz chwytaj go. Trzeba go zanieść do gabinetu dyrektora.-powiedział Tom. Chłopcy chwycili nieprzytomnego mężczyznę i biegiem przenieśli go do zamku. Peter po drodze myślał "Jak on wszedł na teren szkoły? Przecież Hogwart jest chroniony przed nieznajomymi". W końcu para czarodziejów dotarła gabinetu mieszczącego się na samej górze.
Weszli z mężczyzną do niego. Sędziwy czarodziej z brodą pokazał im gestem tylko żeby wyszli. Peter się zdziwił. Dlaczego dyrektor o nic nie zapytał ? Nie interesowało go co oni wiedzieli? I dlaczego tak łatwo udało mu się ich pokonać? Chłopak miał mętlik w głowie. Był zmęczony więc pobiegł razem z przyjacielem do męskiego dormitorium mieszczącego się w wieży gryffindoru. Peter położył się na łóżku. Rozmyślał chwilę o tym co zdarzyło się w lesie. Tom także leżał na swoim łóżku nie odzywając się. Dalej był w szoku. Po kilku godzinach obydwaj zasnęli.

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 7-2

-O to się nie martw.-odpowiedział również zaskoczony Peter.
Eileen po chwili puściła go i wyjęła z torby małą paczkę wręczając ją chłopakowi. Gryfon otworzył prezent. Paczuszka okazała się być zapakowanym w ozdobny papier Podręcznym Zestawem Kawalarza. Peter widział kiedyś taki w Magicznych Dowcipach Weasleyów.  Rudowłosy chłopak odsunął drewnianą pokrywkę pudełka. W środku znajdowało się mnóstwo gadżetów służących do wycinania różnorakich numerów.  Z zachwytu w jaki wprawiało go drewniane pudełko wyrwało go dzwonienie. Eileen trzymała kieliszek tuż przed jego twarzą. Gryfon chwycił kieliszek i tym razem wyrwał butelkę z kolan ślizgonki tak szybko że nawet nie zauważyła że butelka zniknęła. Po chwili oba kieliszki po krawędź napełniły się złotym napojem. Przyjemne chwile leciały im w lesie przy Ognistej Whisky. Lał się kieliszek za kieliszkiem. W końcu Peter uznał że po co się męczyć z nalewaniem. Przecież można pić z gwinta. Chłopak chwycił butelkę przy szyjce i zaczął pić duszkiem. Po chwili w naczyniu nie zostało ani kropli.
-Czemu tu tego tak mało-zapytał Peter zaglądając do środka butelki.
-Może nie byłbyś taki łapczywy i zostawił coś dla mnie ?!-spytała oburzona ślizgonka.
-Dobrze, uspokój się. Tylko nie wiem co teraz będziemy pić.-powiedział gryfon.
-Spokojnie, mam jeszcze jedną butelkę.-odpowiedziała Eileen sięgając do torby i wyciągając z niej butelkę identyczną jak swoja pusta poprzedniczka. Była między nimi tylko jedna różnica-ta druga była pełna. Tym razem Eileen odkręciła aluminiowy korek i zaczęła pić. Piła i piła od czasu do czasu łapiąc oddech. Po chwili jednak przekonała się że takie łapczywe picie nie było dobrym pomysłem. Po chwili odstawiła zupełnie pustą butelkę. Zakręciło się jej w głowie i upadła głową na ramię Petera zasypiając. Chłopak pokręcił głowią i spróbował ułożyć głowę dziewczyny delikatnie na drzewie, jednak onachwycił butelkę.
-No ej! Czemu mi nic nie zostawiłaś ?!-spytał oburzony gryfon, ale odpowiedzi nie usłyszał gdyż dziewczyna do której mówił nie była przytomna."No trudno. Mam dwa wyjścia. Albo ją tu zostawić żeby zamarzła albo odnieść ją do Hogwartu." "W końcu ona mnie tu zaprosiła, a poza tym jestem gryfonem więc...wolę drugą opcję." pomyślał. Chłopak wstał. Odwrócił się w kierunku leżącej pod drzewem dziewczyny i pomógł wstać jej z ziemi. Dziewczyna nie potrafiła sklecić jednego zdania, Peter też nie od końca był trzeźwy. Czuł jakby grunt pod nogami się trząsł. Potrząsnął głową. Widział już trochę lepiej więc ruszył w kierunku zamku zabierając po drodze torbę Eileen. Na szczęście gajowego nie było na dworze. Parze czarodziejów udało się przemknąć niezauważenie obok jego domku. Przebieli szybko przez dziedziniec. Był już wieczór. Księżyc przypominał maślanego rogala. Peter był głodny,a gdy na niego spojrzał aż skręciło go w żołądku. Na szczęście brama główna była jeszcze otwarta. Chłopak szybko pobiegł do lochów zostawiając ślizgonkę pod dormitorium Slytherinu opartą o ścianę. Sam szybko wbiegł na górę do wieży Gryffindoru po drodze przewracając się kilka razy. Oparł się o ścianę tuż przy obrazie grubej damy.
-Crustulum...-powiedział gryfon i portret odsunął się. Peter wszedł do pokoju wspólnego zataczając się. Przewrócił się na sofę. Z kieszeni jego płaszcza wypadła mapa Huncwotów. Po kilku minutach z po schodach zbiegła Rose.
-Wiesz może gdzie jest Matt?-spytała.
-Yhy-wydusił z siebie Peter.
-Za chwilę tu wejdzie-dodał po chwili wskazując wejście akurat w tym momencie w którym brunet wszedł do pokoju wspólnego.
-Mówiłeś prawdę, przepraszam że ci nie wierzyłam-wyszeptała Rose podbiegając do Matta. Bardzo chciała żeby Peter tego nie usłyszał. Jednak rudowłosy gryfon miał dobry słuch, za dobry.
Powoli zbliżała się północ. Rose usiadła obok Petera. Po chwili jednak usłyszała:
- Najpierw prosisz mnie o pomoc, gdy ja pomagam to ty nawet nie dziękujesz. A na sam koniec przytulasz się do tego bruneta, który niby tak cię zranił.
-Ale jaa już wiem jak było. Wiesz dobrze, że jesteś..- Peter przerwał wypowiedź Rose momentem w którym wstał i udał się do dormitorium. Chłopak odwrócił się na chwilę i ujrzał dziewczynę z łzami w oczach. Czuł jednak złość. Ledwo co otworzył drzwi i już znalazł się na łóżku.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 7-1

Peter powoli wyszedł z męskiego dormitorium. Schował mapę huncwotów do kieszeni i zbiegł po schodach. W pokoju wspólnym nie było Matta. Zdołowana Rose siedziała na sofie przed kominkiem. Tom czytał książkę "O klątwach i urokach-co warto wiedzieć". Blondyn spojrzał tylko na przechodzącego obok Petera i wrócił do lektury. Rudowłosy gryfon przeszedł szybko przez cały pokój zostawiając za sobą tylko chłodny podmuch powietrza. Peter szybko zbiegł po schodach na parter i wbiegł na dziedziniec mijając masę pierwszoroczniaków grających w pchełki. Na ławkach siedziało parę "stad" dziewczyn. Wszystkie gapiły się na niego jakby pierwszy raz go widziały. Chłopak nie zwracając na nie jednak uwagi pobiegł dalej. Zbiegł po zboczu wzgórza. Zatrzymał się dopiero przy chatce gajowego. Uświadomił sobie że jeśli ten go zobaczy to będzie koniec. Chłopak będzie musiał wrócić z powrotem do zamku. Postanowił więc się skradać co wychodziło mu całkiem nieźle. Udało mu się obok chatki przejść niepostrzeżenie. Peter szybko wbiegł do zakazanego lasu. Wyciągnął z kieszeni mapę i wyszeptał: "Uroczyście przysięgam że knuje coś niedobrego". Na mapie pojawiła się Eileen. Była niedaleko. Chłopak ruszył w stronę śladów zostawianych przez ślizgonkę na mapie. Po chwili był na miejscu.
-Czeeeść!-zawołał.
-Cześć.-odpowiedziała Eileen.
W tym momencie coś zatrzymało Petera. Coś sprawiło że stanął bez ruchu. "To ta bluza" pomyślał.
"Tak! To na pewno ta bluza! To ona!". Chłopak przypomniał sobie wakacyjny incydent z kilkoma typami spod ciemnej gwiazdy i dziewczyną którą uratował. Wtedy wydawała się zupełnie inna. Była przesiąknięta strachem. Jej głos całkowicie zmienił swoją barwę pod jego wpływem. Peterowi bardziej pasowała do Hufflepuffu lub do Ravenclawu niż do Slytherinu. Była inna niż reszta ślizgonów. Bardziej czuła i sentymentalna. Właściwie nawet podobała się rudemu Gryfonowi.
-Co tak stoisz? Chodź tu!-wyrwał go z zastoju głos Eileen.
-Już idę...-powiedział Peter i pomaszerował do drzewa pod którym siedziała ślizgonka.
Zielonooka dziewczyna rzuciła mu kieliszek i kazała usiąść. Eileen trzymała między kolanami butelkę ognistej whisky. Chłopak sięgnął po nią i oberwał po łapach.
-Ej! Za co?-spytał oburzony gryfon.
-Przepraszam, jestem wyczulona od pewnego przykrego incydentu.-odpowiedziała ślizgonka.
-Ten incydent miał miejsce w wakacje jak mniemam ?-spytał Peter spoglądając na Eileen.
-Tak. Uratował mnie wtedy jakiś chłopak. W ciemnościach widziałam tylko jego...-odpowiedziała ślizgonka.
-Rude włosy...ja pamiętam twoją bluzę.-przerwał jej rudowłosy chłopak.
Dziewczyna ni stąd ni zowąd go przytuliła.
-Dziękuję.-wyszeptała.
-Ale nie myśl, że dzięki temu będę dla ciebie bardziej miła.-dodała po chwili.

Rozdział 6

Peter usiadł na fotelu. Rose gdzieś znikła. Po prostu chwyciła jeden ze swoich prezentów i wyparowała. Do rudowłosego gryfona podbiegł Matt.
- Mam wielką prośbę odwal się od Rose. Nie rozmawiaj nie podchodź do niej. Zapomnij, że istnieje.-powiedział brunet.
-Co ty... Okej, ale jak sama podejdzie to nie moja wina.-odpowiedział Peter wysoko unosząc brwi.
Matt wyszedł z pokoju wspólnego. Prefekt poczuł na twarzy podmuch zimnego powietrza co zdawało mu się dziwne, przecież siedział przy kominku. Chłopak wyczuł jednak coś dziwnego w owym podmuchu. Jakby wyczuwalne w powietrzu poczucie przybicia.Zastanowił się chwilę co mogło go wywołać. Spojrzał na mapę i ujrzał Rose. Tak, Rose. Chociaż nie było widać jej w pokoju, była widoczna na mapie. Peter zobaczył jak dziewczyna wychodzi z pokoju wspólnego za Mattem. "Czy ona go śledzi ?" zapytał się w myślach. Spojrzał na korytarz znajdujący się piętro niżej. Kroki Matta skończyły się przy krokach jakiejś Eve. Chłopak zaczął się zastanawiać co oni razem robią skoro brunet jest z Rose. Po chwili na końcu korytarza na którym znajdował się Matt z ową Eve pojawił się żeński prefekt Gryffindoru. Ślady stóp na chwilę zniknęły i zaraz potem pojawiły się skierowane w kierunku wieży gryffinodru. Po szybkości powstawania śladów można było stwierdzić że Rose...biegła. Po paru minutach przed Peterem pojawiła się znikąd. Gryfon przestraszył się i w momencie schował mapę za siebie.
-Jak ty tu...-zaczął.
-Posłuchaj ja...-powiedziała także nie dokańczając zapłakana brunetka. Opowiedziała Peterowi o wszystkim, o tym że widziała Matta z inną dziewczyną i o jego wyznaniu względem puchonki. Powiedziała mu także o pelerynie. Wtem do pokoju wspólnego wkroczył wysoki brunet.
Spojrzał gniewnie na Rose siedzącą obok Petera.
-Nie zrozumiałeś mnie ?!-spytał z dużą nutą nienawiści w głosie.
-Matt, posłuchaj mnie. Kochasz Eve? Jesteście razem?-spytała zapłakana brunetka.
-Teraz ty mnie posłuchaj. Chciałem to na kimś wypróbować. Chciałem zobaczyć jak ty będziesz się czuła gdy ci to powiem.-tłumaczył się.
-Myślisz że jestem głupia? A nawet jeśli, to mogłeś od razu powiedzieć to mi, a nie jakiemuś cholernemu waflowi..-mówiła zapłakana Rose.
-Ja tylko...-zaczął Matt
-Co ty tylko ?! Posłuchaj, z nami koniec! Widać że obojętnie ci jest komu wyznajesz miłość!-krzyczała gryfonka  wniebogłosy.
-Rose, uspokój się. Na pewno ma jakieś logiczne wytłumaczenie dlaczego to zrobił.-powiedział Peter do dziewczyny która ściskała go tak mocno jakby za chwilę miała wycisnąć z niego wszystkie organy wewnętrzne.
-Peter! Co ja ci mówiłem?! Masz się od niej odwalić!-zaczął wydzierać się Matt.
-Teraz ty mnie posłuchaj! Jak mogłeś?  Może jestem wrednym kretynem ale nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego! Myślisz, że jeśli dziewczyna się w tobie kocha znaczy że możesz się nią bawić ?! Twoja wymówka też nie ma sensu! Jak już musisz kłamać to trochę się wysil! Zdradziłeś przyjaciółkę! Kogoś więcej niż przyjaciółkę! Zdrajcy są dla mnie jak śmieci. Są gorsi od śmieci. Bardzo chętnie rzuciłbym na ciebie drętwotę ale za dużo tu dzieci. Pamiętaj że jeśli jeszcze raz ośmielisz się skrzywdzić kogokolwiek z moich przyjaciół będziesz miał do czynienia ze mną.-pouczał go Peter.
Matt wyciągnął różdżkę.
-Drętw...-zaczął.
-Drętwota!-przerwał mu rudowłosy gryfon celując w niego różdżką.
-Ostrzegałem.-powiedział po chwili do bruneta leżącego po ścianą.
-Peter czemu...-zaczęła Rose.
-Posłuchaj Rose. Nie denerwuj mnie, on już wystarczająco mnie zdenerwował-przerwał jej Peter i podszedł do pokonanego Matta. Podniósł go na ścianie trzymając za fraki i uderzył go z liścia w twarz.Chłopak się ocknął. Peter uderzył jeszcze raz i puścił bruneta na ziemię.Odwrócił się na pięcie i pobiegł po schodach do dormitorium. Rzucił się na łóżko. Większość gryfonów wyjechała na święta do swoich rodzin. Tydzień temu Peter też miał taki zamiar. Dostał liścik do siostry że w święta nie będzie jej w domu i chłopak ma nie przyjeżdżać. Rozweselająca była myśl że jego najlepszy przyjaciel, Tom, także nie wyjeżdżał gdyż jego samotna matka przeprowadziła się do Irlandii zostawiając go w Hogwarcie. Ku zdziwieniu prefekta Tom wcale nie był przybity poczuciem porzucenia przez jego jedyną rodzinę. Peter czasami też czuł jakby też jej nie posiadał. Jego siostra często nie wracała do domu, wyjeżdżała służbowo lub musiała zostać dłużej w pracy, a rano znów do niej iść. Nagle przez otwarte okno do męskiego dormitorium wleciała szara sowa. Usiadła na szafce nocnej stojącej obok łóżka rudowłosego chłopaka. Peter przymrużył oczy i sięgnął do dzioba sowy wyrywając z niego list.
Chłopak otworzył kopertę. Znajdował się w niej kawałek pergaminu. Peter rozwinął go. Na pożółkłej powierzchni listu znajdowała się wiadomość zapisana czarnym tuszem:
"Ognista w Zakazanym? Mam coś dla ciebie. Przyjdź za półgodziny. Eileen.".
Chłopak uśmiechnął się i schował liścik do kieszeni skórzanego płaszcza z krótkimi rękawami.


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 5-1

Był wieczór. Słońce zdążyło schować się za linią horyzontu. Była pełnia. Peter zdawał sobie sprawę ilu wilkołaków właśnie przechodzi przemianę. Zdawał sobie też sprawę z cierpienia jakie im to sprawia. Chociaż nie znał żadnego z nich te stworzenia wydawały mu się bliskie.
-Peter, mógłbyś...-zaczął Tom
-Nie, nie mógłbym. Wiesz jak źle czuję się podczas pełni.-wtrącił Peter.
-Wiem, i właśnie to mnie martwi. Ustaliliśmy że nie jesteś wilkołakiem bo nie przechodzisz przemiany, więc nadal nie wiem w czym tkwi przyczyna twojej dziwnej przypadłości.-powiedział blond włosy gryfon siedzący obok prefekta.
-A myślisz że ja wiem ? Głowa boli mnie jak cholera.
-Może lepiej będzie jak pójdziesz się położyć.
-Tja, pewnie tak-wydusił z siebie Peter, wstał i pomaszerował w stronę męskiego dormitorium. Otworzył drzwi i rzucił się na swoje łóżko znajdujące się najbliżej wejścia. Przez jakiś czas nie umiał usnąć. W końcu jednak zamknął oczy i pogrążył się w sennej otchłani. Przez całą noc nic mu się nie śniło. W głowie miał całkowitą pustkę. Jedyne co widział to przepaść. Przepaść bez dna. Czuł się jakby zaraz miał do niej wpaść lecz w ostatniej chwili odzyskiwał równowagę i utrzymywał się na krawędzi. I tak parędziesiąt razy.
-Peter! Wstawaj!-krzyknął Tom wbiegając do dormitorium.
Peter poczuł uderzenie w twarz.
-Co jest? Co się dzieje?-spytał nieprzytomny chłopak.
-Nie mów że zapomniałeś.-odpowiedział blondyn z niedowierzaniem.
-O czym?-spytał na wpół śpiący Peter.
-Dzisiaj gwiazdka!-krzyczał dalej Tom.
-Gwiazdka?! Dzisiaj ?!- rudowłosy chłopak szybko przetarł oczy i wyskoczył z łóżka.
-Tak, ale nie krzycz tak bo wszystkich obudzisz.-powiedział uśmiechnięty blondyn.
-Co ? Ja wszystkich obudzę? To ty przed chwilą darłeś się w niebo głosy!-stwierdził oburzony Peter.
-Oczywiście. Chodź, są dla ciebie prezenty.
-Dla mnie? Prezenty? Od kogo?
-Nie wiem, myślisz że zaglądałem ?
Peter pokręcił tylko głową. Dwójka przyjaciół wyszła z dormitorium i zbiegła po schodach do pokoju wspólnego. W pokoju stała pięknie wystrojona choinka.
-Skąd to tu...-zaczął Peter.
-Choinka stoi od wczoraj.-przerwał mu Tom
-Od wczoraj? W sumie mogłem nie zauważyć, wiesz jak...-znowu zaczął rudowłosy gryfon
-Tak, wiem, nie musisz mi tego ciągle powtarzać.-znowu przerwał mu blondyn.
-Możesz przestać mi przerywać? To irytujące...
-Dobrze, przepraszam.
Peter podszedł do choinki. Leżały pod nią dwie paczki podpisane "Dla Petera Gripple". Jedna od jego siostry lecz druga...Chłopak myślał od kogo mógł ją dostać. Nie miał nikogo poza siostrą. Cóż, pora rozpakować i sprawdzić co dostał. Kucnął przy paczkę podpisanej "Dla Petera Gripple, przyszłego świetnego aurora, kochająca siostra". Podniósł ją i rozerwał ozdobny papier w który zawinięty był....skórzany płaszcz. Peter od dawna o takim marzył. Może nie każdemu podobał się pomysł kupowania go. Jednak do rudowłosego chłopaka pasowały czarne ubrania. Po rozwinięciu płaszcza na ziemię upadły dwie skórzane rękawiczki bez palców. Peter widząc to o mało się nie rozpłakał. Z miejsca Toma wyglądało to idiotycznie. Siedemnastolatek dostając skórzany płaszcz i rękawiczki od swojej starszej siostry prawie się rozpłakał. Blondyn uśmiechnął się, uwielbiał te kretyńskie sytuacje w których znajdował się razem ze swoim przyjacielem. Rudowłosy chłopak założył nowe ubrania. Przeglądnął się w lustrze. Według Toma wyglądał świetnie. Peter zawsze wyglądał świetnie, czegokolwiek by nie założył. No może poza sukienkami. Przyszła pora na otwarcie drugiego prezentu. Paczka była mała. Zapakowana w szary papier. Gryfon rozerwał delikatnie opakowanie. W środku znajdował się pergamin. Lekko podniszczony. Na przodzie widniał napis "Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników mają zaszczyt przedstawić Mapę Huncwotów". Peter wytrzeszczył oczy. To była "ta" mapa. Mapa należąca niegdyś do największych psotników i chuliganów w Hogwarcie. Do Huncwotów. Widać "los" chciał żeby dostała się w ręce rudowłosego gryfona. Tylko kto był owym "losem" ? Paczka nie miała nadawcy. Jakby została przysłana znikąd.
-Co to ?-spytał Tom
-Nic co mogłoby cię interesować-odpowiedział Peter.
-Ej! Przecież jesteśmy przyjaciółmi!-krzyknął blondyn z oburzeniem.
-To zwykła mapa. Mapa Hogwartu.
-Po co ci mapa hogwartu ?-spytał Tom z niedowierzaniem.
-Skąd mam wiedzieć ? Sam jej chyba sobie nie wysłałem.-odpowiedział prefekt przewracając oczami. Po schodach zeszła Rose.
-Co się tak drzecie ?-zapytała przeciągając się.
-Peter nie chce mi powiedzieć co dostał!-krzyknął ponownie blondyn.
-Jak dzieci...Peter skąd masz ten płaszcz ?-spytała gryfonka.
-Dostałem od siostry.-odpowiedział rudowłosy gryfon.
-Ładny...Rękawiczki też od niej ?-spytała.
-Tak.-odpowiedział Peter.
-Są dla mnie jakieś prezenty ?-spytała Rose podchodząc do choinki i podnosząc pierwszą lepszą paczkę z jej imieniem.

Rozdział 4-1

Słońce jeszcze nie wstało. Za oknem męskiego dormitorium panowały totalne ciemności. Petera męczyły nocne koszmary o rodzicach. Nigdy nie dowiedział się kim byli i jak naprawdę zginęli. Wiedział tylko że kobieta z którą mieszka to jego starsza siostra. Chłopak szybko zerwał się z łóżka zalany potem. Na półpiętrze usłyszał czyjeś kroki. Poznał je od razu. Tak ciche kroki mogła stawiać tylko osoba lekka. Od razu do głowy przyszła mu Rose. Tylko ona i Peter wstawali tak wcześnie.
Gryfon lekko uchylił drzwi i w momencie rzucił się w stronę upadającej dziewczyny. W ostatniej chwili chwycił ją i uchronił przed upadkiem. Rose spojrzała na niego.
-Nosisz aparat na zęby.-stwierdził Peter.
-Tak, a ciebie powinno to jak najmniej obchodzić-odpowiedziała dziewczyna z nutą pogardy w głosie.
-Dobrze już, dobrze, przepraszam że spytałem.-powiedział rudowłosy chłopak wypuszczając Rose z rąk i pomagając jej wstać. Gryfonka szybko zbiegła ze schodów i usiadła na fotelu w pokoju wspólnym chwytając po drodze jakąś książkę. Peter stał przez chwilę na schodach patrząc na żeńskiego prefekta. Po paru minutach Rose zasnęła. Chłopak podszedł do niej i nakrył ją kocem. Zza ściany wyjrzała Lianne i spuściła głowę. Peter spojrzał w jej kierunku. Blondynka zarumieniła się w wbiegła po schodach na górę. "Ach te dziewczyny..." pomyślał gryfon i także wbiegł po schodach jednak w kierunku męskiego dormitorium. Otworzył szufladę i wyjął z niej parę skarpet. Szybkim ruchem włożył jedną z nich na prawą nogę. To samo zrobił z lewą. Wstał, chwycił pomiętą, białą koszulę i żółto-czerwony krawat. Peter zbiegł na dół, przeleciał przez pokój wspólny i wyszedł na korytarz. Dzisiaj lekcje zaczynał od obrony przed czarną magią, więc popędził do klasy. Po drodze zauważył Rose biegnącą w jego kierunku. Jednak w pewnym momencie zatrzymała się i powiedziała coś do ślizgona opartego o ścianę. Gryfonowi nie udało się usłyszeć co mówi. Patrzył na nich tylko ze zdziwieniem. W końcu dziewczyna ruszyła z powrotem w kierunku Petera. Podbiegła do niego i go przytuliła. Chłopak nie miał pojęcia czemu. Po chwili usłyszał:
-Dziękuję że mnie przykryłeś.
-Nie jesteś już na mnie zła ?-spytał z dozą niedowierzania w głosie rudowłosy chłopak.
-Nie, już nie. Muszę lecieć na eliksiry, pa-odpowiedziała Rose.
-Pa.-wydusił z siebie Peter i pobiegł w kierunku pobliskich drzwi. Nacisnął mosiężną klamkę i...
-Profesorze, nie spóźniłem się ?-spytał chłopak wbiegając do sali.
-Nie, Peter, nie spóźniłeś się.-odpowiedział nauczyciel.
"Uff, co za ulga" pomyślał Peter.
-Dobrze więc, zacznijmy, Zaklęcia niewybaczalne. Czy ktoś może mi je wymienić ? Peter zgłosił się. Obrona przed czarną magią była jedyną lekcją którą uwielbiał. Właściwie tylko na niej i na eliksirach był aktywny.
-Panie Gripple, proszę.-powiedział nauczyciel patrząc swymi brązowymi, kocimi oczami na gryfona.
-Zaklęcia niewybaczalne to Crucio, Imperio i Avada Kedavra.-odpowiedział chłopak.
-Dobrze, a możesz powiedzieć nam jak one działają ?-spytał profesor.
 -Oczywiście, panie profesorze. Crucio wywołuje u zaczarowanego ogromne cierpienie. Sprawia że chce umrzeć. Imperio to urok pod wpływem którego zaczarowana osoba zrobi wszystko co każe jej rzucający. Avada Kedavra to zaklęcie uśmiercające. Zaczarowany nie poczuje nawet że umarł.-ciągnął chłopak.
-Bardzo dobrze. Może teraz ktoś inny powie nam co grozi za używanie zaklęć niewybaczalnych ?-spytał nauczyciel.
Zgłosiła się ślizgonka z którą Peter zaprzyjaźnił się podczas wypadu do Hogsmeade. Eileen Ross, wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach.
-Panno Ross, prosimy.-powiedział profesor patrząc na ślizgonkę.
-Za używanie zaklęć niewybaczalnych grozi nawet dożywocie w Azkabanie.-odpowiedziała dziewczyna.
-Dobrze.-stwierdził nauczyciel.
Reszta lekcji zleciała uczniom na notowaniu tego co mówił nauczyciel.

Rozdział 3-2

Schodząc po schodach Peter usłyszał odgłos otwierających się drzwi i czyjeś kroki. Odwrócił się na pięcie, skrył się za ścianą i ujrzał Rose zmierzającą w kierunku łazienki. Zauważył lekki błysk na jej twarzy. "To aparat! Rose nosi aparat na zęby!" pomyślał. "Tylko dlaczego nikt o tym nie wie. Może się tego wstydzi?". Chłopak zauważył też, że gryfonka się uśmiecha. Była szczęśliwa. Pewnie z powodu wypadu do Hogsmeade z Mattem. Peter uśmiechnął się tylko szyderczo, zbiegł po schodach i wyszedł z wieży Gryffindoru. W wielkiej sali znajdowała się już znaczna ilość czarodziejów. Najwięcej jednak siedziało ich przy stole ślizgonów. Po chwili do sali weszła Rose i usiadła obok Matta. Jej długie włosy były splecione w warkocz sięgający jej do bioder. Peter chwycił grzankę, wstał i wyszedł z wielkiej sali. Przez uchylone wrota bramy głównej do korytarza wpadł zimny wietrzyk. Gryfon poczuł chłód na twarzy. Szybko pobiegł do wieży Gryffindoru. Po kilku minutach znalazł się w pokoju głównym. Wbiegł po schodach do dormitorium potykając się po drodze. Szybkim ruchem otworzył drzwi, rzucił się w kierunku swojego łóżka chwytając swoją skórzaną kurtkę. Sam nie wiedział gdzie mu się tak spieszy. Chwycił za wykonaną z brązu klamkę drewnianych drzwi męskiego dormitorium. Zamyślił się przez chwilę. Coś kazało mu zaczekać. Coś z głębi sprawiało że dostał fizycznego zastoju. W końcu ocknął się, nacisnął klamkę i wyszedł z dormitorium. Szybko zbiegł na parter potrącając po drodze paru pierwszoroczniaków którzy zastanawiali się gdzie iść. Pchnął lewe skrzydło ogromnych wrót bramy głównej i wyszedł na dziedziniec. Wszędzie dookoła był śnieg. Peter ruszył w kierunku lasu na błoniach. Szedł przez gąszcz "łysych" drzew. W oddali zauważył parę gryfońskich szalików. Od razu poznał warkocz jednej z postaci, Była to Rose, a jeśli to ona to na 99% idzie z Mattem. Chłopak postanowił iść za parą trzymającą się za ręce. W końcu cała trójka znalazła się w Hogsmeade. Peter podszedł do lewego pobocza, chwycił trochę śniegu i ugniótł go rękach. Był dość celny i zręczny więc bez trudu trafił w głowę Gryfonki która szybko się odwróciła .
-Peter !-wrzasnęła tak, że stojący jakieś 100 metrów dalej rudowłosy chłopak słyszał ja dobrze, a nawet za dobrze, i zaczęła biec w jego kierunku. Rose rzuciła się na niego. Peter nic tylko się śmiał.
Po chwili oboje runęli na ziemię i tarzali się w śniegu. Chłopak śmiał się dalej. Jakby była to dla niego świetna zabawa. Nie próbował nawet się bronić przed nacierającą na niego gryfonką. Tylko śmiał się jak totalny wariat. Po chwili dziewczyna wstała i podeszła z powrotem do Matta. Peter niestety nie usłyszał już o czym rozmawiali. Po chwili chłopak zauważył ślizgonkę którą poznał na lekcji eliksirów. Schował się za drzewem. Miał ochotę znowu wywinąć jej jakiś numer. Już wyjął różdżkę lecz jakiś niski ślizgon-chojrak złapał go za rękę. Peter szybkim ruchem wyrwał ją i powiedział "Levicorpus" celując różdżką w stronę niskiego blondyna. Ślizgon krzyknął i uniósł się w powietrze.
-Ładnie to tak starszych kolegów straszyć ?- spytał Peter.
Blondyn nie odpowiedział nic, po prostu krzyczał dalej. Gryfon uniósł różdżkę wyżej i powiesił ślizgona na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Uśmiechnął się szyderczo i odwrócił się na pięcie. Wytrzeszczył oczy. Przed nim, jak z podziemi, wyrosła Eileen. Peter odskoczył.
-Widzę że świetnie bawisz.-powiedziała.
-Tja, bardzo. Skąd ty się tu wzięłaś ?-odpowiedział chłopak
-Trudno nie zauważyć fruwającego drugoroczniaka. Jeszcze trudniej go nie usłyszeć.
-W sumie masz rację. Zostawię go tak na parę minut. Niech się nauczy żeby nie przeszkadzać starszym.-stwierdził gryfon
-Chciałeś rzucić na mnie jakieś zaklęcie, prawda ?-zapytała Eileen patrząc na Petera żądnym krwi wzrokiem.
-Nie, skąd.-odpowiedział chłopak patrząc na ślizgonkę spod przymrużonych powiek.
-Masz licencję na teleportację ?-dopowiedział po chwili
-Owszem, mam-odpowiedziała dziewczyna.
Peter chwycił ją za przedramię i świat zawirował. Para czarodziei pojawiła się na stacji metra.
-Gdzie jesteśmy ?-spytała Eileen
-W Londynie, na stacji metra.-odpowiedział Peter.
-Zamiast przesiadywać z innymi w Hogsmeade wolę czasami pójść do jakiejś małej, przytulnej knajpki w stolicy.-dopowiedział.
-W sumie, to chyba nie taki zły pomysł.- stwierdziła ślizgonka po krótkim namyśle.
-Chodź, znam pewną kawiarnie.-powiedział gryfon.
Szli mijając ulicę, całe setki samochodów, dziesiątki budek telefonicznych. W końcu zatrzymali się przy jednej z kamienic. Nad szklanymi drzwiami wisiał neonowy napis "London cafe". Peter podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i wszedł do dosyć małego pomieszczenia. Temperatura wewnątrz była dużo wyższa niż na dworze. Parze czarodziejów zrobiło się gorąco. Zdjęli wierzchnie okrycia i powiesili je na stalowym wieszaku znajdującym się na lewo od wejścia. W kafejce prawie nikogo nie było. W rogu znajdował się ulubiony stolik Petera. Chłopak podszedł do niego, odsunął krzesło i usiadł. Eileen zrobiła to samo. Po chwili do stolika podeszła wysoka, blond włosa kelnerka.
-Co podać ?-spytała.
-Czekoladę na gorąco i...-odpowiedziała Eileen
-I Cafe Latte -pociągnął dalej Peter.
-To wszystko ?-spytała kelnerka
-Tak, to wszystko.- powiedzieli w jednym momencie czarodzieje.
Kelnerka odeszła od stołu i ruszyła w kierunku baru. Po pięciu minutach na stół trafiły gorące napoje.
Czarodzieje rozmawiali ze sobą parę godzin, po czym zostawili pieniądze i wyszli z kafejki.
-Dzięki.-wydusiła z siebie Eileen z nadzieją że tylko Peter usłyszy, a nawet z taką żeby nawet on nie usłyszał.
-Nie ma za co.-powiedział chłopak ku zdziwieniu ślizgonki.
 Zaprzyjaźnili się chodź pochodzili z dwóch nastawionych do siebie wrogo domów.
Peter wrócił do wieży wieczorem. Ku jego zdziwieniu nie było w niej ani Rose ani Matta. Myślał że to on wróci najpóźniej. Jednak po chwili zguby się znalazły. Rose dowiedziała się o tym że Peter zaczarował Sylvie.
-Peter !-krzyknęła
-Coooo ?-spytał chłopak.
-Ktoś rzucił zaklęcie na moją przyjaciółkę.
-Jakie ?
-Jęzlep.
Peter uśmiechnął się.
-Ty wiesz kto to zrobił !- krzyknęła Rose
-Nie, dlaczego ?- spytał chłopak z dużą nutą sarkazmu w swoim głosie.
-Ty chamie ! To ty! Jesteś bezczelny! Jak mogłeś! I ty niby jesteś prefektem. Kto cię wybierał, chyba jakiś idiota!-obrażała go rozwścieczona gryfonka.
-Spokojnie, spokojnie. Obrażasz właśnie nie tylko mnie, ale i dyrektora.-uspokajał ją Peter. Dziewczyna była czerwona jak burak, wyzywała go dalej. Uspokoiła się dopiero gdy Matt ją przytulił.
-Uspokoiłaś się ?-spytał brunet
-Tak, już tak, ale ten cham.
-Tak, wiem jaki on jest, skoro się uspokoiłaś to odpowiedz mi na pytanie. Podoba ci się ?
Rose się zaczerwieniła. Lubiła go. Może trochę więcej niż lubiła.
-Nie-odpowiedziała. "To dobra odpowiedź, teraz liczy się tylko Matt" dodała w myślach.
 

sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 3-1

Nastał wieczór. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Niebo przybierało różne odcienie pomarańczu i różu. Peter siedział na kanapie przed kominkiem i powtarzał materiał z eliksirów. Wydawało się że palenisko od czasu do czasu spluwało falą złotych iskier. Dwóch trzecioroczniaków grało w szachy, przyjaciel chłopaka, Tom, siedział na fotelu przeglądając proroka codziennego i od czasu do czasu spoglądając na Rose siedzącą na fotelu, obok sofy na której siedział Peter. Na jednej ze stron podręcznika zauważył przepis na Wywar żywej śmierci. Oburzył się wskazówkami które prawie wcale nie zgadzały się z czynnościami pełnionymi przez niego podczas warzenia tego śmiercionośnego eliksiru.
-Bzdury !-wrzasnął i wyrwał kartkę z podręcznika ciskając ją do paleniska.
Siedząca obok niego Rose spojrzała na niego ze zdziwieniem. Po chwili do pokoju wspólnego wpadł Matt z paroma innymi Gryfonami i rzucił się w kierunku dziewczyny.
-Jutro jest wypad do Hogsmeade, chciałabyś ze mną pójść ?-spytał
-Jasne-odpowiedział żeński prefekt Gryffindoru kiwając głową i pobiegł na górę do dormitorium.
Peter spojrzał na Rose wbiegającą po schodach. Widać było że coś łączyło ją z Mattem. Po chwili w pokoju wspólnym rozległ się dziewczęcy krzyk. Jedna z Gryfonek, Diana popędziła na górę sprawdzić co się dzieje. Po chwili wróciła do pokoju wspólnego.
-Co się stało ?- zapytał Peter
-Rose pośliznęła się w łazience, pomogłam jej dojść do łóżka.-odpowiedziała dziewczyna. Na młodego czarodzieja spadło jak grom z jasnego nieba poczucie senności. Nie był pewny czy uda mu się dotrzeć do męskiego dormitorium. Postanowił jednak spróbować. Wstał, lekko się chwiejąc i ruszył po schodach do góry. Udało mu się dotrzeć tam bez trudu. Runął na łóżko i usnął leżąc plackiem, twarzą wbitą w poduszkę.
Peter powoli uniósł powieki. Słońce już wstało. Za oknem padał śnieg. Spadające, białe płatki przypomniały kwiaty rozrzucane przez ponuro szare chmury. Gryfon powoli usiadł na łóżku. Przetarł oczy i przeczesał włosy dłonią. Była to niedziela. Uczniowie mogli dzisiaj sobie poleniuchować lub wybrać się do Hogsmeade. Peter wolał jednak wstać, ubrać się i przygotować do wyruszenia do pobliskiej wioski. Po chwili był gotowy. Wszyscy wokół jeszcze spali. Chłopak postanowił zrobić kawał dziewczynom. Powoli i bezszelestnie dostał się na półpiętro, wycelował różdżką w drzwi żeńskiego dormitorium i wyszeptał "Alohomora". Zamek cicho trzasnął. Peter uchylił drzwi i wsunął się do pokoju. Wszystkie dziewczyny spały. "Jęzlep" wyszeptał celując różdżką w Sylvie. Gryfon uśmiechnął się, wysunął się z powrotem na półpiętro i zamknął drzwi do dziewczęcego dormitorium.

piątek, 7 grudnia 2012

Pierwsza lekcja-po raz siódmy

Peter otworzył oczy. Przez okratowane okna pokoju wspólnego padały na niego blade promienie słońca. Złocista tarcza odrywała się dopiero od linii widnokręgu. Niebo było jasno niebieskie. Nieliczne chmury pod wpływem światła wschodu przybierały różne odcienie różu.  Czarodziej przeciągnął się położył rękę na brzuchu. Pod palcami poczuł miękki, gładki i przyjemny w dotyku materiał. Podniósł głowę i ujrzał czerwony koc ze złotymi obszyciami. Uśmiechnął się, te barwy przypomniały mu o jego pierwszym roku. O jego wspaniałej ceremonii przydziału i o tym jak bardzo nieśmiały tedy był.  Z jego zamyślenia wyrwał go odgłos kroków. Ktoś schodził z sypialni. Właściwie bardziej się skradał niż schodził. Peter szybko obrócił się na bok i zamknął oczy. Różdżkę miał już w pogotowiu. Był gotów w każdej chwili użyć jakiegoś zaklęcia ogłuszającego.Powoli otworzył oczy. Na oparciu fotela ujrzał dłoń. Bladą, piegowatą dłoń. Chłopak uniósł lekko lewą rękę i szybkim ruchem złapał mniemanego "złodzieja". Tajemnicza postać krzyknęła. Młodzieniec kolejnym szybkim ruchem puścił ją i zerwał się z fotela celując w nią różdżką.
-Ja chciałam tylko...-powiedziała tajemnicza postać która okazała się być piegowatą blondynką. Dziewczyna chwyciłą się za nadgarstek.
-Co chciałaś tylko ?- spytał Peter dalej celując w nią różdżką
-Chciałam tylko popatrzeć jak śpisz-powiedziała dziewczyna. W tym momencie chłopak opuścił rękę w której trzymał różdżkę.
-Chciałaś popatrzeć jak śpię? Jest w tym coś niesamowitego ?- spytał z niedowierzaniem.
-Gdy spałeś w pociągu to byłeś taki słodki- stwierdziła blondynka dostając rumieńców.
-Podglądałaś mnie w pociągu ?! -spytał Peter podniesionym głosem.
-No tak, ale tylko przez chwilę- odpowiedziała dalej zarumieniona dziewczyna.
-Ahhhhh...Wiesz chociaż jak to się stało że spałem na fotelu ?- spytał
-Wczoraj wieczorem bardzo długo rozmawiałeś z żeńskim prefektem. Tak długo że w końcu usnąłeś. Ona poszła do sypialni a ja przykryłam cię kocem żebyś nie zmarzł.-powiedziała dziewczyna
-Dziękuję, wszyscy jeszcze śpią ?- spytał młody prefekt
-Tak, wszyscy oprócz mnie i ciebie-odpowiedziała blondynka i odgarnęła włosy z twarzy. W tym momencie Petera coś tknęło. To przecież ta dziewczyna z pociągu!
-Jak ty w ogóle masz na imię ?- spytał
-Lianne, nazywam się Lianne Rain, jestem na szóstym roku.- odpowiedziała blondynka.
-Dobrze, co się tak trzęsiesz ? -spytał chłopak wysoko unosząc ciemno rude brwi
-Zi...zi...zi...zimno mi...-odpowiedziała Lianne
-Lianne... Mogę mówić ci Lia ?- powiedział Peter stanowczym tonem i okrył dziewczynę kocem.
-Dziękuję, tak, możesz mi tak mówić.- powiedziała Lia i znowu się zaczerwieniła.
-Znowu się rumienisz... Nie przedstawiłem się jeszcze, nazywam się Peter Gripple, jestem prefektem Gryfindoru i to mój ostatni rok w szkole.-przedstawił się chłopak przyglądając się piegowatej blondynce. Po chwili uświadomił sobie że jest bez koszulki i uderzył się w czoło. Leżała ona na drugim krańcu pokoju jakby czarodziej lunatykował, specjalnie ją tam rzucił i wrócił pod koc.
Podniósł koszulkę z ziemi i ją założył. "Gdzie ja miałem ten plan lekcji" pomyślał.
Pogrzebał chwilę w kieszeni spodni i znalazł kartkę. Dzisiaj pierwszą jego lekcją były eliksiry.
-Jakie wybrała....-chłopak obrócił się i zobaczył jak Lianne śpi z uśmiechem na twarzy. Jej uśmiech przeniósł się też na twarz Petera. Chłopak ubrał się szybko. Ze strony wieży zegarowej rozległo się bicie dzwona. "Hmmm, siódma, poczekam jeszcze z pół godzinki i wszystkich obudzę" pomyślał prefekt. Po wspomnianym wcześniej czasie Peter stanął pod drzwiami sypialń i zaczął krzyczeć:
-Wstawać! Wstawać dzieci! Nie chcecie chyba spóźnić się na pierwszą lekcję w nowym roku szkolnym ?!- po czym zszedł po schodach do pokoju wspólnego i zastał ubraną już Lie.
-Dobra, ja lecę na eliksiry widzimy się popołudniu !-powiedział chłopak, chwycił książki i wyszedł z dormitorium. Czekało go teraz zejście do lochów. Po paru minutach znalazł się w lochach i ujrzał drzwi sklecone z paru starych, dębowych desek i wzmocnione stalą. Peter powoli nacisnął klamkę i wszedł do sali z niskim sufitem i paroma rzędami ławek. Sala była prawie zupełnie pusta. Jedynie profesor Patric Bain kucał przy szafce szukając składników potrzebnych do lekcji. Chłopiec wszedł tak cicho że ten go nie zauważył ani nie usłyszał.
-Dzień dobry ! -powiedział Peter podniesionym tonem. Nauczyciel podskoczył  i uderzył głową w jedną z półek szafki przy której się znajdował.
-Na smocze serce, Peter! Wystraszyłeś mnie.-powiedział Bain masując gniazdko z tyłu głowy.
-Widzę że jestem za wcześnie, panie profesorze-stwierdził chłopiec.
-Ależ skąd, za chwilę zaczynamy. Czekamy jeszcze tylko na jedną uczennice-powiedział nauczyciel
-Na jedną ? Tylko jedną ? Naprawdę tylko dwie osoby wybrały eliksiry ?-spytał z niedowierzaniem chłopak.
-Tak, tylko dwie osoby. W dodatku dwoje prefektów.
-Dwoje? Ja i prefekt którego domu ?- spytał Peter
-Prefekt Slytherinu, panna Eileen Ross-odpowiedział profesor
-Ślizgonka ? Świetnie...- w tym momencie do sali weszła dość wysoka dziewczyna o lekko zadartym nosie, kruczoczarnych włosach i zielonych oczach.
-Przepraszam panie profesorze, nie spóźniłam się? Gdzie reszta ?-spytała ślizgonka
-Nie, nie spóźniłaś się. Nie ma reszty. Jesteś tylko ty i pan Peter Gripple.-odpowiedzał Bain
Eileen przyglądnęła się gryfonowi. Spodobały jej się jego zielone, błyszczące oczy i niebywały sposób bycia.
-A więc, panie i panowie, przejdźmy do lekcji. Czy któreś z was wie co to jest Veritaserum?-zaczął profesor. Peter patrzył na nauczyciela przymrużonymi oczyma.
-Peter, odpowiedz na moje pytanie.-rzekł Bain patrząc chłopcu prosto w oczy.
-Veritaserum jest w stanie wydusić z każdego choćby jego najgłębszą tajemnicę, krótko mówiąc, jest to po prostu serum prawdy.-odpowiedział prefekt Gryffindoru
-Dobrze Peter, 5 punktów dla Gryffindoru.-powiedział profesor
Ślizgonka spojrzała na gryfona rządnym zemsty spojrzeniem.
-Dobrze, kontynuujmy. Czy któreś z was wie jak przyrządzić Veritaserum ? Nikt ? Dobrze, bo nie to jest tematem dzisiejszej lekcji. Wywar żywej śmierci. Do czego służy ? Nawet najmniejsza dawka potrafi zabić.-w tej chwili Peter zza pleców wycelował różdżką we włosy Eileen i wyszeptał "Periculum". Z jego różdżki wystrzeliła wiązka czerwonych iskier podpalając włosy ślizgonki. Reszta lekcji eliksirów zleciała profesorowi na gaszeniu ich, prefektowi Slytherinu na krzyczeniu, a gryfonowi na śmianiu się.

Początek ostatniego roku szkolnego

W drodze do szkoły Peter trochę rozmyślał o tym że za 10 miesięcy opuści mury tej szkoły na zawsze. Że chociażby do niej wrócił to nie jako uczeń. Myślał też o czekających go w tym roku Owutemach. Peter bardzo pragnął zostać aurorem więc jego wybór padł na obronę przed czarną magią, eliksiry, transmuatcję i zaklęcia. Jego przemyślenia przerwało szarpnięcie. Chłopiec ruszył do zamku. Po drodze do wielkiej sali spotkał panią Godlook.
-Gdzie są pańskie szaty panie Gripple ?
-Wie pani, pani profesor. Padłem ofiarą złośliwego żartu. Mianowicie moje szaty powieszone zostały przez centaury na wysokich drzewach zakazanego lasu.
-Jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy roku szkolnego, a pan już sobie grabi, panie Gripple. Pańskie wybryki źle wpływają na zdrowie nauczycieli. Nie wiem dlaczego został pan prefektem.
-Dziękuję pani profesor, za tę jakże poruszającą falę komplementów. Do widzenia.
-Do widzenia panie Gripple i żebym nie widziała pana na oczy do końca uczty w wielkiej sali.
-To da się zrobić pani profesor !- krzyknął chłopiec na progu wielkiej sali. W owej sali zgromadziła się nie mała populacja uczniów i rada pedagogiczna. Po środku "belfrowskiego" stołu siedział dyrektor. Peter szybko usiadł przy stole gryfonów. Ledwo co zdążył na ceremonie przydziału. Jego wzrok w tym momencie przykuła plakietka identyczna jak jego. Żeńskim prefektem gryfonów okazała się być ładna dziewczyna o imieniu Rose. Peter wypytał o nią trochę przyjaciół. Zauważył też, że Matt, którego poznał dwa lata temu się z nią przyjaźni. Zwykle głodny Peter nie miał jakoś apetytu. Po uczcie Peter wraz z nowo poznaną Rose odprowadził gryfonów do wieży. Uśmiechnął się gdy dziewczyna wypowiedziała przy obrazie Grubej Damy hasło "crustulum". Czytał czasami książki o martwej łacinie. Hasło to po łacinie oznaczało po prostu "ciastko". Gdy portret odsunął się, chłopiec i Rose weszli do pokoju wspólnego wraz z wszystkimi innymi gryfonami. Na progu między wąskim korytarzem a pokojem obrócił się na pięcie i już chciał coś powiedzieć gdy nagle zobaczył dziewczynę która tak bardzo spodobała mu się w pociągu."Albo do tej pory byłem ślepy albo ona jest nowa co raczej nie jest możliwe" pomyślał. W każdym razie obrócił się z powrotem i przepuścił młodych czarodziei przez próg przy okazji "zupełnie przypadkowo" podpalając jednemu z pierwszoroczniaków spodnie. Prawie wszyscy wybuchli śmiechem. Poza Rose i tajemniczą dziewczyną z Hogwart Express. Peter szybko ugasił płonący materiał i skoczył na fotel przy kominku obok Rose. Bardzo chciał ją przytulić chociaż sam nie wiedział dlaczego. W końcu tej chęci udało się przełamać jego silną wolę i stało się. Przytulił ją. Zupełnie niespodziewanie. Bez powodu. Dziewczyna była bardzo zdziwiona zachowaniem rudowłosego chłopaka. Jakoś tak wyszło że rozmawiali potem całe trzy godziny.

Wstęp

Cześć ! Jestem Ted i chciałbym przedstawić wam pewną historię. Historię, która miała miejsce w mojej głowie, a dokładniej mówiąc w łóżku wieczorem gdy w nim leżałem słuchając metalu. Historię o przyjaźni, magii i innych tego typu duperelach. Mój blog jest równoległy do pewnego innego bloga pisanego przez moją znajomą (link na końcu posta). Historię, o pewnym rudowłosym młodzieńcu z wielkimi ambicjami i nieznośnym charakterem. Którego poniżej przedstawiłem bardzo dokładnie. Zapraszam do lektury.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Słońce leniwie zaczęło unosić się na linią horyzontu. W pokoju Peter'a rozległ się ogłuszający dźwięk alarmu starego budzika. Chłopiec zrzucił mechanicznego krzykacza z szafki nocnej, a ten się wyłączył. Po chwili rozległ się ogłuszający huk. Jakby ktoś lub coś naprawdę nie chciało by czarodziej dalej spał. Nieprzytomny Peter uniósł się ospale ze swojego zdobionego wieloma drzeworytami łóżka. Większość tych drzeworytów była wykonana przez niego podczas wakacyjnej nudy. Z wezgłowia jego łóżka można było dowiedzieć się więcej niż z wieczornych wiadomości lub z podręcznika do historii magii. Na wpółprzytomny czarodziej sięgnął w głąb jednej z szuflad szafki nocnej stojącej obok jego posłania. Zaczął zakładać parę wyciągniętych z niej skarpet. Udało mu się cudem jednak spostrzec że owe skarpety pochodzą każda z innej pary. Schował jedną z nich i zaczął znowu grzebać w otchłani bałaganu panującego w szafce. Po paru minutach udało mu się odnaleźć drugą skarpetę z pary. Wstając, omal nie runął na ziemię potykając się o już spakowany kufer pozostawiony przez jego starszą siostrę.
-Pitty! Wstawaj!- dał się słyszeć kobiecy głos dochodzący zza drzwi.
-Już wstałem siostrzyczko, nie musisz się na mnie drzeć.- odpowiedział chłopiec po czym popędził do szafy. Zaczął chaotycznie rozrzucać wszystko po pokoju gdyż nie należał do ludzi o rozwiniętym zmyśle estetyki i do tych którym zależy na porządku. W końcu, z kieszeni jego skórzanej kurtki wypadła 11-sto calowa różdżka z wiśni z rdzeniem z pióra feniksa. Czarodziej podniósł różdżkę i jeszcze raz sięgnął do drewnianej szafy z metalowymi obiciami. Wyciągnął czarną koszulkę i założył ją.  Spojrzał w okno znajdujące się naprzeciw wyjścia i zamyślił się przez chwilę. Po ocknięciu się z cudownego stanu zastoju, chwycił kufer i wyszedł z pokoju. Zbiegł po skrzypiących schodach, rzucił kufrem w stronę przedpokoju i wbiegł do kuchni, gdzie czekały na niego jeszcze gorące grzanki oraz siostra myjąca naczynia.
-Za ile jedziemy ?-zapytał zniecierpliwiony chłopiec
-Jak tylko zjesz śniadanie-odpowiedziała szczupła kobieta
-To dobrze, bo już nie mogę się doczekać aż wrócę do szkoły.
-Wiem że bardzo ją lubisz.
-No, poza tym jestem przecież prefektem.
-Cieszę się twoim szczęściem młody.
-Mówiłem ci już żebyś tak do mnie nie mówiła
-Dobrze już, dobrze, zbieraj się, jedziemy.
Po tym zdaniu Peter wpadł jakby w trans. Rzucił się biegiem do przedpokoju, ubrał się pędem i wybiegł na dwór. Siostra spróbowała go uspokoić ale jego zapał był nie do ugaszenia.
Po dojechaniu na dworzec King Cross, Peter pożegnał się z siostrą i popędził do pociągu wraz z bagażami. Po krótkiej chwili znalazł się tam i zaczął szukać wolnego przedziału. Po drodze zapatrzył się przez szybę w drzwiach jednego z przedziałów. Jego wzrok przyciągnęła dziewczyna. Inna niż wszystkie inne. Wpatrywała się w okno jak gdyby na coś czekała. Peter zapatrzył się na nią aż dziewczyny siedzące z nią przedziale zaczęły chichotać patrząc na niego. Chłopiec popatrzył na nie z pogardą, a one ucichł, po czym odszedł Gdy znalazł swój ulubiony przedział, wszedł do niego, rzucił walizkę na uchwyt nad siedzeniami i rozłożył się na jednej z kanap. Jego przedział był zupełnie pusty, co lubił, mógł pospać sobie podczas podróży do swojej ukochanej szkoły. Peter chwilę wpatrywał się w sufit, jednak po chwili mrugnął i bum. Obudził się dopiero na stacji przy Hogwarcie."O boże, to już?" pomyślał. Wstał szybko, zbyt szybko, tak że aż zakręciło mu się w głowie i znowu upadł na kanapę. Po chwili podniósł się, ale powoli i ostrożnie. Podrapał się po głowie, przetarł oczy i wstał. Uświadomił sobie jednak pewną rzecz, a mianowicie nie był przebrany w szaty. Nienawidził tych, jak to określał, "ciągle plątających się szmat". Założył na siebie szybko koszulę, sweter i czerwono-żółty krawat gryfonów. Peter uśmiechnął się gdy ujrzał swoje odbicie w szybie drzwi przedziału. Na jego piersi widniała plakietka prefekta. Chłopiec zdjął kufer z uchwytu i wyszedł z pociągu. Peter posiadał już licencję na teleportacje, bardzo chętnie przeteleportował by się do wnętrza zamku.
http://rose99.pinger.pl/