W męskim dormitorium rozległo się pukanie. Peter uchylił lewą powiekę i ujrzał Toma stojącego przed jego szafką i stukającego drewnianym pudłem o jej blat.
-So ty robisz...-spytał nieprzytomny gryfon.
-O, wstałeś, zastanawiałem się co to jest i od kogo to dostałeś.-odpowiedział blondyn stojący zaraz przed Peterem.
-Potem ci opowiem, która godzina ?-spytał chłopak spoglądając na budzik stojący obok łóżka, jednak był zbyt zaspany by dostrzec wskazówki i godziny na tarczy zegarka.
-Wpół do siódmej.-odpowiedział Tom.
-Dopiero?-zapytał Peter wstając i chwytając się za głowę. Właśnie poczuł konsekwencje wczorajszego wypadu do Zakazanego Lasu. Zaczął masować się po skroniach.
-Głowa mi pęka...-oznajmił.
-Nic dziwnego, wczoraj wróciłeś troszkę wypity, no dobra może trochę bardziej niż troszkę..-powiedział blondyn uśmiechając się.
-Wiem, pamiętam, pamiętam wszystko.
-Naprawdę ? Trochę to dziwne. Jak wróciłeś to trochę bełkotałeś. Nie wiem nawet jak udało ci się porozmawiać z Rose.- powiedział Tom bardzo bliski śmiechu.
-Wiesz co jest najlepsze na kaca? Kieliszek miodu pitnego.-dodał po chwili.
-Jesteś pewny? W sumie, nie mam nic do stracenia.-powiedział Peter wskazując gestem przyjacielowi by podał butelkę stojącą na szafce nocnej blondyna. Chłopak sięgnął po naczynie wypełnione złotym płynem.
-Mamy problem.-powiedział.
-Jaki?-spytał rudowłosy gryfon dalej trzymając się za głowę.
-Nie mamy kieliszków...-przyjaciele roześmiali się.
-Żaden problem, wiesz jak lubię pić z gwinta.-powiedział Peter.
-Wiem, wiem-odpowiedział blondyn przy okazji podając mu butelkę.
Prefekt odkorkował ją i zaczął pić. Wypił parę łyków duszkiem. Faktycznie głowa już go nie bolała, a przynajmniej dużo mniej bolała. Odstawił butelkę na szafkę. Po chwili Tom chwycił naczynie i też zaczął pić. W przeciwieństwie do Petera nie potrafił dużo wybić. Może po prostu nie pozwalało mu na to poczucie przyzwoitości którego rudowłosy gryfon nie posiadał, a jeśli posiadał to było ono znikome lub tłumione przez niego samego.
-Co masz zamiar dzisiaj robić?-spytał Tom.
-Jeszcze nie wiem...-odpowiedział Peter.
-Może pójdziemy na błonie? Przecież tak bardzo lubisz łazić po drzewach.-spytał blondyn uśmiechając się.
-Wiesz co? Chętnie. Tylko najpierw idziemy na śniadanie bo jestem głodny jak wilkołak podczas pełni...dobra, może to nie było trafne określenie.-odpowiedział rudowłosy prefekt.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Peter szybko narzucił na siebie płaszcz który nie wiadomo w jaki sposób znalazł się na podłodze skoro chłopak poszedł w nim spać i założył swoje skórzane rękawiczki. Para przyjaciół wyszła z dormitorium, szybko zbiegła po schodach do pokoju wspólnego który był zupełnie pusty. Wszyscy gryfoni poza nimi byli już na śniadaniu i za chwilę mieli wyjechać do swoich rodzin lub już wyjechali, więc dwóch siódmoklasistów miało całą wieżę do swojej dyspozycji. Peterowi brakowało ciągłego szumu jaki zawsze panował w pokoju wspólnym. Teraz panowała tam głucha cisza. Słychać było tylko odgłos kroków jego i Toma. Przeszli przez pokój szybkim krokiem i wyszli na korytarz. Zbiegli po schodach i weszli do Wielkiej Sali. Stoliki były zapełnione. Usiedli przy stole i zaczęli jeść. Peter chwycił jedną grzankę która w momencie zniknęła w jego przełyku. Czarodzieje jedli długo. Nagle Peter poczuł czyjś oddech na szyi.Wytrzeszczył oczy."Cześć" usłyszał zaraz przy uchu. Chłopak odskoczył. "Dziękuję za wczoraj i wesołych świąt" .W tym momencie poczuł ciepłe usta na policzku. Wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej. Właśnie dostał całusa od Eileen. Od Eileen która była ślizgonką i to jeszcze przy stole gryfonów. Właściwie nie przeszkadzało mu to. Nawet się z tego powodu cieszył. Po chwili zaczął krztusić się grzanką która utkwiła mu w gardle. Próbował ją wykaszleć. Kaszel uspokoił się dopiero gdy chłopak uderzył się w mostek. Rose patrzyła na niego jakby zazdrosnym wzrokiem. "O co jej chodzi? Przecież ma chłopaka."pomyślał Peter i wstał od stołu. Tom wstał razem z nim i wspólnie oddalili się w stronę dziedzińca. W tym roku naprawdę dużo uczniów wyjechała. Na dziedzińcu nie było żywego ducha. Przyjaciele ruszyli dalej na błonie. Po kilku minutach byli na miejscu. Tom zaczął wspinać się na jedno z pobliskich drzew. Peter też miał zamiar gdy nagle coś przemknęło między jego gałęziami. Ktoś lub coś. Chłopak wyciągnął różdżkę i ruszył powoli obchodząc drzewo dookoła.
-Expelliarmus!-krzyknął ujrzawszy ubrudzoną twarz wysokiego mężczyzny w czarnej pelerynie z różdżką w ręku. Mężczyzna odskoczył, różdżka wypadła mu z rąk.
-Kim jesteś i co to tu robisz?! Mów!-krzyczał Peter dalej celując w tajemniczego mężczyznę różdżką.
-Spokojnie, spokojnie. Przestań we mnie celować to ci powiem.-uspokajał go nieznajomy.
-Nie ufam ci!-krzyczał dalej chłopak.
-Peter, uspokój się, może on ma jakieś logiczne wytłumaczenie dlaczego nas śledził.-uspokoił go Tom zeskakując z drzewa. Rudowłosy gryfon opuścił różdżkę i odszedł za przyjaciela.
-Rozmawiaj z nim, ja mu nie ufam.-powiedział trącając blondyna ramieniem.
-Dobrze, nie dziwie ci się. Tłumacz się bo inaczej będziemy musieli cię ogłuszyć i powiadomić o tobie dyrektora.-zaczął mówić Tom.
-Spokojnie, nie chcę kłopotów. Obserwuję was od jakiegoś czasu. Peter...-zaczął mężczyzna.
-Skąd znasz moje imię?!-spytał oburzony chłopak odwracając się w kierunku nieznajomego i znów celując w niego różdżką.
-Posłuchaj mnie, to ja. Twój ojciec.-tłumaczył mężczyzna machając chaotycznie rękami.
-Kłamiesz! Nie wierzę ci!-krzyczał Peter idąc wściekły w kierunku nieznajomego.
-Wiem że trudno ci się z tym pogodzić, ale...-tłumaczył mężczyzna.
-Ale co?! Mam uwierzyć że wróciłeś po tylu latach?! Mój ojciec dla mnie nie żyje!-chłopak stanął przed nieznajomym i wycelował mu różdżką w twarz.
-Uspokój się! Chce tylko przeprosić i prosić o jedną szansę!-teraz mężczyzna podniósł ton.
-Peter, on ma racje, gdybyś dał mu szansę zobaczyłbyś czy mówi prawdę.-stwierdził Tom.
-Może masz rację. Tylko spróbuj czegoś to pożałujesz.-powiedział Peter opuszczając różdżkę.
-Przytul mnie, synu-powiedział mężczyzna szeroko rozstawiając ramiona.
-Tylko bez czułości. Nie ufam ci.
-Dobrze, długo na to czekałem więc mogę poczekać jeszcze trochę.-stwierdził rzekomy ojciec Petera.
Nagle czarodzieje usłyszeli głos. Kobiecy głos wołający "kochanie". Po chwili stanęła przed nimi rudowłosa kobieta w takiej samej pelerynie jak mężczyzna.
-Kochanie, czy to...-zaczęła mówić.
-Tak, to nasz syn.-przerwał jej mężczyzna.
-Czyli teraz mam uwierzyć w moją matkę? Wy chyba sobie ze mnie żartujecie.-powiedział rudowłosy gryfon celując w parę różdżką.
-Ciebie też to zdziwiło? Najpierw pojawia się twój rzekomy ojciec, a potem twoja rzekoma matka. To musi być naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności-powiedział Tom.
-Siedź cicho!-krzyknęła kobieta.
-Bo co? Nie masz prawa mi rozkazywać! Nie jesteś moją matką! I Petera pewnie też nie!-krzyknął blondyn. Kobieta rzuciła się na niego i zaczęła go dusić. Peter stał sparaliżowany.
-Peter, zostaw go, on tylko udaje twojego przyjaciela. Ma na ciebie zły wpływ.-mówił mężczyzna.
-Zły wpływ? Tylko udaje? Wolałbym zginąć niż zostawić przyjaciela w potrzebie, choćby miałby zostać zabity przez moją własną matkę!-krzyknął Peter.
-Nie, to prawda, obserwowałem go, obgadywał cię za plecami. Widziałem, obserwowałem go.
-Nie! Reducto!-krzyknął chłopak i kobieta zmieniła się w proch.
-Przykro mi Peter. Muszę cię zabić. Zagrażasz mojemu panu.-tłumaczył rzekomy ojciec chłopaka.
-Ty mnie? Twojemu panu? Nawet jeśli jesteś moim ojcem to dla mnie nie istniejesz. Zginąłeś przed moimi narodzinami. Stoi przede mną obcy dla mnie człowiek.
-Obcy? Ja naprawdę jestem twoim ojcem! Ale jak powiedziałem, muszę cię zabić bo zagrażasz JEMU. Avada...-zaczął oburzony mężczyzna.
-Drętwota!-krzyknął chłopak i nieznajomy odleciał do tyłu nieprzytomny.
-Peter ty, uratowałeś mi życie, dzięki stary.-powiedział Tom chwytając się za szyję.
-Wiesz, czego nie robi się dla przyjaciół. Musimy coś z nim zrobić zanim się ocknie. Po tym co mi powiedział nie mam serca go zabić. Nawet nie wiem jak... ona tak szybko to zrobiła...ja tak odruchowo...-mówił Peter.
-Nie musisz się tłumaczyć, postąpiłbym w twojej sytuacji tak samo. Musimy powiadomić dyrektora.-przerwał mu blondyn.
-Masz rację. On będzie wiedział co zrobić. Zastanawia mnie tylko o co mu chodziło z tym "zagrażasz mojemu panu". Jakiemu panu? Chodzi mu o jakiegoś czarnoksiężnika?-spytał chłopak.
-Pewnie nie długo się dowiemy. A teraz chwytaj go. Trzeba go zanieść do gabinetu dyrektora.-powiedział Tom. Chłopcy chwycili nieprzytomnego mężczyznę i biegiem przenieśli go do zamku. Peter po drodze myślał "Jak on wszedł na teren szkoły? Przecież Hogwart jest chroniony przed nieznajomymi". W końcu para czarodziejów dotarła gabinetu mieszczącego się na samej górze.
Weszli z mężczyzną do niego. Sędziwy czarodziej z brodą pokazał im gestem tylko żeby wyszli. Peter się zdziwił. Dlaczego dyrektor o nic nie zapytał ? Nie interesowało go co oni wiedzieli? I dlaczego tak łatwo udało mu się ich pokonać? Chłopak miał mętlik w głowie. Był zmęczony więc pobiegł razem z przyjacielem do męskiego dormitorium mieszczącego się w wieży gryffindoru. Peter położył się na łóżku. Rozmyślał chwilę o tym co zdarzyło się w lesie. Tom także leżał na swoim łóżku nie odzywając się. Dalej był w szoku. Po kilku godzinach obydwaj zasnęli.
Powiem Ci, że... Trochę za szybko wszystko się stało. Tzn ta cała sytuacja z rodzicami. pomysł fajny, ale na początek powinno być właśnie coś z tym śledzeniem, później spotkanie ok, ale bardziej rozbudowane. można było to fajnie rozpisać. Ale nie, tego nie każę Ci poprawiać ;)
OdpowiedzUsuńCzekam tylko aż poprawisz to, o co prosiłam <3
No i dobra :D Podoba mi się :D Może mógłbyś to bardziej rozpisać, ale już nie będę narzekać. Jestem wdzięczna, że poprawiłeś <3
Usuń