sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 9

Peter poczuł okropny mróz. Chwycił się za barki. Uchylił lekko powieki zobaczył że nie leży pod kocem. Było mu coraz zimniej. Spojrzał w stronę okna. "Co za idiota otworzył okno w taki ziąb?" spytał się w myślach. Chłopak wstał szybko i podbiegł do okna zamykając je. Po chwili niska temperatura panująca w męskim dormitorium zmieniła się w ciepło które zwykle tam panowało. Peter spojrzał na łóżko stojące obok jego łóżka. Leżał tam Tom. Spał, z ustami otwartymi na oścież.
-Zamknij tą paszczę!-krzyknął prefekt śmiejąc się i rzucając poduszką w blondyna.
-Co? Gdzie? Jak? Jaką paszczę?-pytał się nieprzytomny Tom.
-Już nic.-odpowiedział Peter dalej się śmiejąc.
W dormitorium panowały kompletne ciemności. "Lumos" wyszeptał rudowłosy gryfon wyciągając różdżkę. W pokoju rozległ się błysk. Koniec różdżki Petera emanował niebieskim światłem, lecz wystarczyło ono tylko do oświetlenia małego obszaru wokół niego. "Lumos" powiedział Tom po chwili i w dormitorium pojawiło się drugie źródło światła.
-Może powinniśmy jeszcze iść spać?-spytał.
-Nieeee, gdzie tam. Jak pójdziemy spać to i tak za godzinę będziemy wstawać.-odpowiedział rudowłosy prefekt.
-Jak chcesz...-powiedział blondyn.
Dzisiaj ostatni dzień wolnego. Wszyscy będą musieli opuścić swoje rodziny żeby wrócić do szkoły po kilku dniach pobytu z nią. Peter wraz ze swoim najbliższym przyjacielem na szczęście nie musieli przeżywać kolejnych pożegnań. Do głowy rudowłosego chłopaka znów zaczęły przypływać myśli związane z jego "rodzicami". Zastanawiał się czy dobrze postąpił zabijając tamtą kobietę. Doszedł do wniosku że dobrze, gdyż nie miał innego wyjścia, przecież ona próbowała zabić jego najlepszego przyjaciela którego zna od tylu lat. Obca kobieta która sądziła że jest jego matką próbowała zabić kogoś kto jest dla niego jak brat. A ten mężczyzna który uważał że jest jego ojcem. Przecież chłopak nawet przez chwilę mu uwierzył. Jednak on też chciał go zabić. Stwierdził że Peter "zagraża jego panu". O co chodziło mu mówiąc "mojemu panu"? "Czyżby był podwładnym jakiejś ważnej osobowości z ministerstwa? Nie, to niemożliwe. W jaki sposób ja mógłbym zagrażać komuś z ministerstwa. A może jest poplecznikiem jakiegoś czarnoksiężnika? To bardziej możliwe." po głowie chłopaka przebiegały różne myśli. Jego zastój przerwał jednak głos przyjaciela.
-To co? Idziemy na śniadanie? Widzę że znowu dostałeś zastoju.-powiedział Tom uśmiechając się.
-Tak, już idziemy. Głodny jestem.-odpowiedział Peter, narzucił na siebie płaszcz i razem z blondynem wyszedł z dormitorium. Pokój wspólny był pusty. Widać jeszcze nikt nie wrócił. Para czarodziejów wyszła przez portret grubej damy i pobiegła w stronę wielkiej sali. Chłopcy usiedli przy stole gryfonów. Po chwili w sali zaczęło pojawiać się coraz więcej czarodziejów. Wydawało się że nadchodzą falami. Żaden nie wchodził pojedynczo. W końcu do wielkiej sali weszła Rose i usiadła przy wspomnianym wcześniej stole. Normalnie Peter dokładnie wypytał by każdego gryfona jak mu minęły święta lecz po wczorajszych wydarzeniach po prostu nie miał do tego jakoś głowy. Nagle chłopak poczuł na szyi ogromną siłą ściągającą go w dół i po chwili usłyszał znany mu kobiecy głos.
-Tęskniłam. Nudno było bez ciebie.-Peter od razu wiedział kto to. To Eileen Ross, ślizgonka z którą spędza dość dużo czasu i która właśnie wróciła od ojca. Chłopak nic nie odpowiedział. Był w lekkim szoku. Po chwili ujrzał Rose która coś do niego krzyczała lecz on wpadł jakby w trans i nie słyszał co ona mówi. Właściwie prawie całkowicie odciął się od rzeczywistości i poszybował gdzieś daleko. Sam nie wiedział dlaczego. Otrząsnął się po paru minutach, spojrzał w bok i zobaczył czarnowłosą dziewczynę siedzącą obok niego i mówiącą coś do brunetki siedzącej przed nim. Nie odzyskał jednak do końca świadomości tego co właśnie się dzieje więc jej także nie słyszał.Usłyszał tylko parę słów padających z ust Rose. "Peter jest dla mnie tylko kolegą.". W tym momencie poczuł jakby spadł na niego tankowiec, potem pociąg, a potem jeszcze tuzin smoków. Te słowa trafiły go prosto w serce. Prosto w jedyną jego wrażliwą część ciała. Czym są dla niego ciosy, chłopak potrafił nie krzyknąć z bólu nawet z połamanymi kośćmi. Jednak te słowa były jak włócznia którą Rose przebiła go na wylot. Peter naprawdę wierzył w przyjaźń między nimi lecz teraz ona runęła. Rozsypała się w drobny mak. Chłopak znowu stracił kontakt z rzeczywistością, ujrzał Rose wybiegającą z sali z płaczem. Rozum podpowiadał mu pobiec za nią i ją pocieszyć jednak serce które zostało teraz przez nią wręcz zmasakrowane mówiło mu by ją zostawił. Przecież nie wiedział nawet z jakiego powodu płacze. Po chwili wstał też Matt i pobiegł za dziewczyną. Peter wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę dormitorium. Jego serce krwawiło. Pierwszy raz w życiu się tak czuł. "Cóż, będę musiał jakoś z tym żyć, nie mam innego wyjścia" mówił sobie w duchu. Po paru minutach znalazł się w pokoju wspólnym i usiadł w fotelu przy kominku. Po chwili do pokoju wpadł Matt.
-Słuchaj.-powiedział do rudowłosego gryfona .-I niby Rose jest twoją przyjaciółką, a tak trudno było ją obronić ?
-Ty też jej nie obroniłeś.-odpowiedział Peter.
-Ale ja za nią pobiegłem, a ty co? Dla ciebie ważniejsza jest ważniejsza ślizgonka niż Rose której jeszcze niedawno tak broniłeś!-krzyczał.
- A co Ci do mojego systemu wartości. Ona sama powiedziała, że jestem tylko jej kolegą.- mówił prefekt.
Nagle do pokoju weszła Rose i widząc kłótnie dwójki chłopaków zaczęła krzyczeć.
- Żadne z was mnie nie obroniło. Żaden z was nie jest mnie wart. Nienawidzę was obojga ! Nie zbliżajcie się do mnie ! Obydwoje świetnie nadajecie się na ślizgonów! Matt z nami koniec. A ty Peter nie chce cię znać!-po czym pobiegła do dormitorium zapłakana.
Rudowłosy gryfon spojrzał na Matta przymrużonymi oczami, wstał, uderzył go z pięści w bok i położył się na sofie stojącej obok. Po chwili zasnął. W środku nocy obudził go krzyk. Chłopak szybko zerwał się z łóżka i ujrzał Dianę stojącą tuż przed nim.
-Peter! Nie ma Rose! Wiesz gdzie ona może być?!-krzyczała dziewczyna.
-Spokojnie, poczekaj chwilę.-powiedział Peter sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej mapę. "Uroczyście przysięgam że knuję coś niedobrego" wyszeptał. Ujrzał kroki Rose. Pojawiały się bardzo szybko. Dziewczyna biegła. Była w zakazanym lesie.
-Już wiem gdzie jest. Obudź Matta, Toma i dziewczyny-powiedział i wybiegł z pokoju wspólnego.
Na dolnym korytarzu spotkał Eileen. Po jej pytaniu "Co się stało?" odpowiedział tylko szybko "Rose zniknęła." i przebiegł przez bramę główną która znowu o dziwo była otwarta. Po chwili za nim obok ślizgonki przebiegła reszta grupy poszukiwawczej. Peter zobaczył że Eileen biegnie za gryfonami.
Chłopak już z oddali zobaczył zarys zwiniętej w kłębek dziewczyny.
-Rose!-krzyknął podbiegając do niej i próbując chwycić ją za rękę prawie nie zauważając hipogryfa stojącego przed nią. Zatrzymał się i ukłonił. Hipogryf odwzajemnił gest.
-Zostaw mnie!-krzyknęła dziewczyna i wyrwała się chłopakowi biegnąc w stronę zamku.
-Martwiłem się!-odpowiedział Peter.
Po chwili wszyscy zgromadzeni ujrzeli wysokiego ślizgona zmierzającego w ich kierunku.
Chłopak stanął tuż przed rudowłosym gryfonem.
Kiedy mówiłam, że nie przeszkadza Ci to, że przyjaźnię się z Gryfonem, naprawdę w to wierzyłam - powiedziała Eileen, a w jej głosie rozbrzmiało oskarżenie. Nie zamierzała się tłumaczyć.
- Kiedy to mówiłaś, tak właśnie było. Ty nie widzisz tego? Naprawdę? - zapytał ze złością.
- Co takiego ma widzieć? - wtrącił się Gryfon. - To, że jej „chłopak“ jest chorobliwie zazdrosny, czy to, że jest tępym osiłkiem? A może oba? Bo z tego co wiem, jedno nie wyklucza drugiego.
W tym momencie ślizgon nie wytrzymał, wyciągnął różdżkę i już chciał puszczać zaklęcie gdy dostał od Petera w żebra. Do gryfona dopiero teraz dotarły słowa Eileen "Peter, do cholery, bądź mądrzejszy". Dopiero teraz stwierdził że źle robi, lecz nie mógł wycofać się z tego co już zaczął. Z jego zamyślenia wyrwało go uderzenie w twarz. Chłopak miał podbite oko. Uderzył ślizgona z całej siły parę razy, zastanawiając się czy przypadkiem nie połamał mu kości. Brunet upadł na ziemię. Peter odwrócił się. Nagle w gardle poczuł jakby blokadę. Upadł na ziemię i zaczął się dusić. Diana upadła przed nim nie wiedząc co robić. Po chwili chłopak usłyszał głos gajowego który o zgrozo musiał przyjść akurat teraz. Przed chłopakiem uklękła Eileen i zaczęła wypowiadać zaklęcia uzdrawiające dobrze mu znane. W końcu bariera w gardle Petera pękła i chłopak zaczął normalnie oddychać. Gajowy zaprowadził uczniów do dyrektora. Odjął każdemu domowi po 50 punktów na głowę. Dyrektor kazał wyjść wszystkim oprócz Petera.
- O co chodzi panie dyrektorze?-spytał chłopiec.
-Chodzi o mężczyznę którego spotkałeś w lesie. Okazało się że naprawdę jest twoim ojcem. Byliśmy zmuszeni jednak zesłać go do Azkabanu gdyż został skazany za pomaganie czarnoksiężnikowi którego imienia nie mogę ci wyjawić.-mówił dyrektor.
-A ta kobieta? Kobieta z którą tam był? Kim była?-spytał chłopiec.
-Nie była twoją matką, więc nie miej żalu że ją zabiłeś, nie bój się, za to też nic ci nie grozi gdyż była czarnoksiężnikiem, jednak nie tym o którego chodzi. Twoja matka zmarła przy twoich narodzinach. Przykro mi z powodu twojego ojca...-zaczął profesor.
-Nie, panie dyrektorze, niech nie będzie panu przykro. On był dla mnie obcym człowiekiem. Nie znałem go-przerwał mu Peter.
-Dobrze więc, jesteś wolny-powiedział dyrektor.
Chłopak wyszedł. Był zmęczony. Szybko pobiegł do wieży gryffindoru, a potem po schodach z pokoju wspólnego do męskiego dormitorium. Rzucił się na łóżko i po paru sekundach usnął w ubraniach.

1 komentarz:

  1. Cóż, scena "walki" była dość dobrze opisana przeze mnie, więc nie miałeś dużych możliwości... a uważam, że napisałam ją całkiem nieźle ;p
    Natomiast jeśli chodzi o końcówkę, mogłeś ją jakoś rozpisać ;p I byłoby idealnie <3

    OdpowiedzUsuń