niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 3-2

Schodząc po schodach Peter usłyszał odgłos otwierających się drzwi i czyjeś kroki. Odwrócił się na pięcie, skrył się za ścianą i ujrzał Rose zmierzającą w kierunku łazienki. Zauważył lekki błysk na jej twarzy. "To aparat! Rose nosi aparat na zęby!" pomyślał. "Tylko dlaczego nikt o tym nie wie. Może się tego wstydzi?". Chłopak zauważył też, że gryfonka się uśmiecha. Była szczęśliwa. Pewnie z powodu wypadu do Hogsmeade z Mattem. Peter uśmiechnął się tylko szyderczo, zbiegł po schodach i wyszedł z wieży Gryffindoru. W wielkiej sali znajdowała się już znaczna ilość czarodziejów. Najwięcej jednak siedziało ich przy stole ślizgonów. Po chwili do sali weszła Rose i usiadła obok Matta. Jej długie włosy były splecione w warkocz sięgający jej do bioder. Peter chwycił grzankę, wstał i wyszedł z wielkiej sali. Przez uchylone wrota bramy głównej do korytarza wpadł zimny wietrzyk. Gryfon poczuł chłód na twarzy. Szybko pobiegł do wieży Gryffindoru. Po kilku minutach znalazł się w pokoju głównym. Wbiegł po schodach do dormitorium potykając się po drodze. Szybkim ruchem otworzył drzwi, rzucił się w kierunku swojego łóżka chwytając swoją skórzaną kurtkę. Sam nie wiedział gdzie mu się tak spieszy. Chwycił za wykonaną z brązu klamkę drewnianych drzwi męskiego dormitorium. Zamyślił się przez chwilę. Coś kazało mu zaczekać. Coś z głębi sprawiało że dostał fizycznego zastoju. W końcu ocknął się, nacisnął klamkę i wyszedł z dormitorium. Szybko zbiegł na parter potrącając po drodze paru pierwszoroczniaków którzy zastanawiali się gdzie iść. Pchnął lewe skrzydło ogromnych wrót bramy głównej i wyszedł na dziedziniec. Wszędzie dookoła był śnieg. Peter ruszył w kierunku lasu na błoniach. Szedł przez gąszcz "łysych" drzew. W oddali zauważył parę gryfońskich szalików. Od razu poznał warkocz jednej z postaci, Była to Rose, a jeśli to ona to na 99% idzie z Mattem. Chłopak postanowił iść za parą trzymającą się za ręce. W końcu cała trójka znalazła się w Hogsmeade. Peter podszedł do lewego pobocza, chwycił trochę śniegu i ugniótł go rękach. Był dość celny i zręczny więc bez trudu trafił w głowę Gryfonki która szybko się odwróciła .
-Peter !-wrzasnęła tak, że stojący jakieś 100 metrów dalej rudowłosy chłopak słyszał ja dobrze, a nawet za dobrze, i zaczęła biec w jego kierunku. Rose rzuciła się na niego. Peter nic tylko się śmiał.
Po chwili oboje runęli na ziemię i tarzali się w śniegu. Chłopak śmiał się dalej. Jakby była to dla niego świetna zabawa. Nie próbował nawet się bronić przed nacierającą na niego gryfonką. Tylko śmiał się jak totalny wariat. Po chwili dziewczyna wstała i podeszła z powrotem do Matta. Peter niestety nie usłyszał już o czym rozmawiali. Po chwili chłopak zauważył ślizgonkę którą poznał na lekcji eliksirów. Schował się za drzewem. Miał ochotę znowu wywinąć jej jakiś numer. Już wyjął różdżkę lecz jakiś niski ślizgon-chojrak złapał go za rękę. Peter szybkim ruchem wyrwał ją i powiedział "Levicorpus" celując różdżką w stronę niskiego blondyna. Ślizgon krzyknął i uniósł się w powietrze.
-Ładnie to tak starszych kolegów straszyć ?- spytał Peter.
Blondyn nie odpowiedział nic, po prostu krzyczał dalej. Gryfon uniósł różdżkę wyżej i powiesił ślizgona na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Uśmiechnął się szyderczo i odwrócił się na pięcie. Wytrzeszczył oczy. Przed nim, jak z podziemi, wyrosła Eileen. Peter odskoczył.
-Widzę że świetnie bawisz.-powiedziała.
-Tja, bardzo. Skąd ty się tu wzięłaś ?-odpowiedział chłopak
-Trudno nie zauważyć fruwającego drugoroczniaka. Jeszcze trudniej go nie usłyszeć.
-W sumie masz rację. Zostawię go tak na parę minut. Niech się nauczy żeby nie przeszkadzać starszym.-stwierdził gryfon
-Chciałeś rzucić na mnie jakieś zaklęcie, prawda ?-zapytała Eileen patrząc na Petera żądnym krwi wzrokiem.
-Nie, skąd.-odpowiedział chłopak patrząc na ślizgonkę spod przymrużonych powiek.
-Masz licencję na teleportację ?-dopowiedział po chwili
-Owszem, mam-odpowiedziała dziewczyna.
Peter chwycił ją za przedramię i świat zawirował. Para czarodziei pojawiła się na stacji metra.
-Gdzie jesteśmy ?-spytała Eileen
-W Londynie, na stacji metra.-odpowiedział Peter.
-Zamiast przesiadywać z innymi w Hogsmeade wolę czasami pójść do jakiejś małej, przytulnej knajpki w stolicy.-dopowiedział.
-W sumie, to chyba nie taki zły pomysł.- stwierdziła ślizgonka po krótkim namyśle.
-Chodź, znam pewną kawiarnie.-powiedział gryfon.
Szli mijając ulicę, całe setki samochodów, dziesiątki budek telefonicznych. W końcu zatrzymali się przy jednej z kamienic. Nad szklanymi drzwiami wisiał neonowy napis "London cafe". Peter podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i wszedł do dosyć małego pomieszczenia. Temperatura wewnątrz była dużo wyższa niż na dworze. Parze czarodziejów zrobiło się gorąco. Zdjęli wierzchnie okrycia i powiesili je na stalowym wieszaku znajdującym się na lewo od wejścia. W kafejce prawie nikogo nie było. W rogu znajdował się ulubiony stolik Petera. Chłopak podszedł do niego, odsunął krzesło i usiadł. Eileen zrobiła to samo. Po chwili do stolika podeszła wysoka, blond włosa kelnerka.
-Co podać ?-spytała.
-Czekoladę na gorąco i...-odpowiedziała Eileen
-I Cafe Latte -pociągnął dalej Peter.
-To wszystko ?-spytała kelnerka
-Tak, to wszystko.- powiedzieli w jednym momencie czarodzieje.
Kelnerka odeszła od stołu i ruszyła w kierunku baru. Po pięciu minutach na stół trafiły gorące napoje.
Czarodzieje rozmawiali ze sobą parę godzin, po czym zostawili pieniądze i wyszli z kafejki.
-Dzięki.-wydusiła z siebie Eileen z nadzieją że tylko Peter usłyszy, a nawet z taką żeby nawet on nie usłyszał.
-Nie ma za co.-powiedział chłopak ku zdziwieniu ślizgonki.
 Zaprzyjaźnili się chodź pochodzili z dwóch nastawionych do siebie wrogo domów.
Peter wrócił do wieży wieczorem. Ku jego zdziwieniu nie było w niej ani Rose ani Matta. Myślał że to on wróci najpóźniej. Jednak po chwili zguby się znalazły. Rose dowiedziała się o tym że Peter zaczarował Sylvie.
-Peter !-krzyknęła
-Coooo ?-spytał chłopak.
-Ktoś rzucił zaklęcie na moją przyjaciółkę.
-Jakie ?
-Jęzlep.
Peter uśmiechnął się.
-Ty wiesz kto to zrobił !- krzyknęła Rose
-Nie, dlaczego ?- spytał chłopak z dużą nutą sarkazmu w swoim głosie.
-Ty chamie ! To ty! Jesteś bezczelny! Jak mogłeś! I ty niby jesteś prefektem. Kto cię wybierał, chyba jakiś idiota!-obrażała go rozwścieczona gryfonka.
-Spokojnie, spokojnie. Obrażasz właśnie nie tylko mnie, ale i dyrektora.-uspokajał ją Peter. Dziewczyna była czerwona jak burak, wyzywała go dalej. Uspokoiła się dopiero gdy Matt ją przytulił.
-Uspokoiłaś się ?-spytał brunet
-Tak, już tak, ale ten cham.
-Tak, wiem jaki on jest, skoro się uspokoiłaś to odpowiedz mi na pytanie. Podoba ci się ?
Rose się zaczerwieniła. Lubiła go. Może trochę więcej niż lubiła.
-Nie-odpowiedziała. "To dobra odpowiedź, teraz liczy się tylko Matt" dodała w myślach.
 

2 komentarze:

  1. "powiesili je na stalowym wieszaku znajdującym się na północny-wschód od wejścia." nie można było po prostu powiedzieć, że na wieszaku w rogu sali? Po co mi wiedzieć który to kierunek świata?!?!
    "Czarodzieje rozmawiali ze sobą dwie godziny" kto dokładnie liczy czas, kiedy fajnie się gada? Stwierdzenie 'kilka godzin' pasowałoby bardziej ;p
    no i końcówkę mógłbyś bardziej rozpisać, wtrącić coś między dialogami.
    Ale poza tym jest genialnie i nie mam do czego się przyczepiać :D Bardzo bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i takie notki mogę czytać :D jest ciekawie i naprawdę czyta się to tak..prosto! miła, lekka lektura ;) idę czytać dalej :p

    OdpowiedzUsuń